Pociągiem specjalnym z Białegostoku do Krakowa podróżowało około 800 najwierniejszych fanów Jagiellonii. Ubrani w czerwono-żółte klubowe szaliki i czapeczki kibice jechali wspierać swój ukochany klub, który w sobotę wieczorem miał zmierzyć się z aktualnym mistrzem Polski, krakowską Wisłą.
Było kilka minut po godz. 11, gdy nastrój zabawy w pociągu prysnął jak bańka mydlana. W jednej chwili zamilkły śpiewy kibiców i opadły powiewające nad ich głowami szaliki. W okolicach miejscowości Roszkowa Wola (woj. łódzkie) przez otwarte drzwi pędzącego wagonu wypadł jeden z kibiców, Krzysztof Budnicki (+ 27 l.) z Białegostoku. 27-latek nie miał szans na przeżycie - roztrzaskał się o słup energetyczny i zginął na miejscu.
Jak wstępnie na miejscu tragedii ustaliła łódzka policja, Krzysztof otworzył drzwi jadącego pociągu, bo chciał... załatwić potrzebę fizjologiczną. W taką wersję wydarzeń nie mogą uwierzyć rodzice zmarłego tragicznie kibica.
- W głowie mi się to nie mieści - załamuje ręce ojciec młodego mężczyzny, Ryszard Budnicki (59 l.). - Z żoną na razie wiemy tylko tyle, że nasz syn nie żyje, ale nie wierzymy w wypadek ani w samobójstwo. Wydaje nam się, że ktoś mu pomógł wypaść z tego pociągu - dodaje zrozpaczony 59-latek.
- Krzyś był naszym jedynym synem. Z wielkim trudem go urodziłam i trudną miał śmierć - mówi, zalewając się łzami matka białostockiego kibica, Elżbieta (60 l.).