STARE GRABIE: Żona Pawła Świeżaka, który ZGINĄŁ w WYPADKU - Pijany pirat zabił mi męża

2012-09-28 3:55

Paweł Świeżak (†35 l.) był pełnym życia, wesołym i szczęśliwym mężczyzną. Prowadził własną, niewielką firmę budowlaną. Pracował, żeby zapewnić jak najlepsze życie swojej żonie i dwójce dzieci. W piątek jest jego pogrzeb.

Mężczyzna zginął w zeszłą niedzielę rano. W bok jego volvo z ogromną siłą wjechał golf prowadzony przez kompletnie zamroczonego alkoholem Sebastiana G. (27 l.). Kilkanaście minut przed wypadkiem pijak na zakręcie wypadł z drogi i wjechał do rowu. Jednak ktoś uczynny pomógł mu wyciągnąć wóz i jechać dalej...

- Nic mi nie wróci męża, a Marcinowi (12 l.) i Zuzi (8 l.) ojca. Ale chcę, żeby ten pijak gnił w więzieniu. A człowiek, który wyciągnął go z rowu i pozwolił odjechać, niech wie, że krew mojego męża jest również na jego rękach - nie szczędzi gorzkich słów pani Iwona, wdowa po Pawle Świeżaku.

Wszystko wydarzyło się w niedzielę 23 września w miejscowości Stare Grabie pod Wołominem. Paweł Świeżak jechał swoim volvo Szosą Jadowską - główną ulicą prowadzącą do Wołomina. Nagle z bocznej podporządkowanej ulicy z zawrotną prędkością wyjechał volkswagen golf.

- Auto jechało dobrze ponad 100 km na godzinę. Na drodze jest próg zwalniający. Kierowca chyba go nie zauważył, bo nawet nie przyhamował. Dosłownie wleciał na skrzyżowanie - opowiada mieszkanka Starych Grabi, która mieszka tuż obok miejsca wypadku.

Sebastian G. nie stracił przytomności. Zarzucił tylko kaptur na głowę, wyskoczył z rozbitego samochodu i rzucił się do ucieczki. Nawet nie spojrzał na rozbite volvo, w którym tkwił ciężko ranny Paweł Świeżak. Na szczęście daleko nie uciekł. - Kilka minut później został zatrzymany przez policjantów na pobliskiej stacji kolejowej PKP. Badanie stanu trzeźwości wykazało w jego organizmie blisko 2 promile alkoholu. 27-latek trafił do policyjnej celi - wyjaśnia asp. sztab. Tomasz Sitek z policji w Wołominie.

Paweł Świeżak w ciężkim stanie trafił do wołomińskiego szpitala, a tam od razu na stół operacyjny. Niestety, nie udało się go uratować. Zmarł dobę później.

Szybko okazało się, że kilkanaście minut wcześniej dosłownie 200 metrów od miejsca tragicznego wypadku prowadzony przez pijanego Sebastiana G. samochód wypadł z drogi na ostrym zakręcie. Znalazła się jednak uczynna osoba, która pomogła ledwo trzymającemu się na nogach mężczyźnie wypchnąć wóz na jezdnię, wsiąść za kółko i jechać dalej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki