Tragiczna śmierć pacjenta w szpitalu w Przemyślu zapoczątkowała batalię między dyrekcją szpitala a rodziną zmarłego mężczyzny. Władysław Sanocki 21 kwietnia dostał silnego ataku choroby wrzodowej. Rodzina natychmiast zareagowała, wezwała lekarza i karetkę. Lekarz, który już od dłuższego czasu zajmował się chorym zadecydował, żeby jak najszybciej przetransportować mężczyznę do najbliższego szpitala, gdyż jego stan był naprawdę ciężki. Jak podał portal nowiny24.pl mimo, że stan chorego był fatalny lekarze ze szpitala wcale nie śpieszyli z pomocą. Z izby przyjęć na oddział trafił dopiero po godzinie. Potem znowu musiał długo czekać na badania. - Zobaczyłam, że tata ma krwotok. Pobiegłam do pielęgniarek, które dały mi miskę i poleciły, bym ją trzymała! Ojciec miał dreszcze i było mu bardzo zimno. Po chwili przyszła pielęgniarka, zmierzyła mu ciśnienie i pobiegła po lekarza. Usłyszałam, jak mówi, że tata ma ciśnienie 60 na 30. Szybko podano mu kroplówkę - opowiada córka zmarłego. Dopiero, gdy mężczyzna dostał kolejnego krwotoku lekarze zdecydowali się go operować. Pan Władysław po operacji leżał przez kilka dni w śpiączce. Zmarł 2 maja. Rozgoryczona rodzina zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa w szpitalu w Przemyślu.
Zobacz też: Katowice. Najmłodszy pacjent w Polsce!