Natalia M., gdańska fryzjerka i matka ośmioletniego chłopca, nie przyznaje się do winy. Gdy namierzyli ją policjanci, bo jeden z dzielnicowych przypomniał sobie, że kobieta chodziła w ciąży, ale nigdy nie widział jej z dzieckiem, wyjaśniła, że miała zaparcie i w łazience urodziła martwe dziecko. Jednak śledczy ustalili, że skłamała.
- Poród trwał dwie godziny, dziecko przyszło na świat w ósmym miesiącu ciąży. Urodziło się żywe i samodzielnie oddychało, jednakże żyło bardzo krótko. Nie stwierdzono wad rozwojowych uniemożliwiających mu życie poza organizmem matki. Przyczyną jego śmierci było ostre, okołoporodowe niedotlenienie organizmu – tłumaczy prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Te ustalenia wystarczyły, aby prokurator zarzucił Natalii M. popełnienie zabójstwa w zamiarze ewentualnym. A to oznacza, że zostawiając kwilące maleństwo w śmietniku, liczyła się z tym, że ono może umrzeć.
- Będąc osobą, na której ciążył szczególny obowiązek opieki, pozbawiła życia noworodka w ten sposób, że po urodzeniu się żywego dziecka znajdującego się w zamartwicy, zaniechała podjęcia działań zmierzających do zapewnienia mu pomocy lekarskiej, w wyniku czego dziecko zmarło – precyzuje prokurator Wawryniuk.
Za ten czyn Natalii M. grozi nawet dożywotnie więzienie, ale wątpliwe, aby usłyszała tak wysoki wyrok. Mimo ciążących na niej tak poważnych zarzutów, odpowiada przed sądem z wolnej stopy.