Miał pecha, że dobrze znał się z żoną porywacza, panią Kasią. Małżonkowie byli właśnie w trakcie rozwodu, więc kobieta zamiast z mężem, wolne chwile spędzała w innym towarzystwie. Feralnego wieczora spacerowała po Pabianicach z panem Adamem oraz drugim wspólnym znajomym. Nagle usłyszeli charakterystyczny odgłos silnika nadjeżdżającego z dużą prędkością jaguara, który był wspólną własnością rozwodzącego się małżeństwa. Pani Kasia i wspomniany kolega czmychnęli między bloki, niestety Adam Dybała został na miejscu. Z auta wyskoczył Mariusz N., natychmiast ruszył w jego stronę i uderzył go pięścią w twarz. - Gdzie jest Kaśka?! - krzyczał.
Odpowiedzi nie uzyskał, więc wepchnął swoją ofiarę do bagażnika i zamknął klapę. Uwięzionego woził niemal przez całą noc.
- Co jakiś czas zatrzymywał się, otwierał bagażnik i bił mnie po całym ciele – opowiada pan Adam. - Miałem przystawiony do głowy przedmiot, który wyglądał jak pistolet. Potem wepchnął mi go do ust. Poczułem taki charakterystyczny metaliczny posmak - opisuje.
Nad ranem Mariusz N. zatrzymał samochód, a potem... nastała w nim cisza. - Czekałem kilka, kilkanaście minut, ale nic się nie działo – wspomina uprowadzony. - Udało mi się złożyć tylną kanapę i wydostałem się z bagażnika do wnętrza samochodu. On spał, a ja uciekłem.
Wkrótce porywacz został zatrzymany. Przed sądem do winy się nie przyznaje. Twierdzi, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Na wyrok czeka w areszcie tymczasowym.