Do tragedii doszło we wtorek wieczorem w bloku przy ul. Polnej w Zamościu. Mieszkający tam ludzie poczuli swąd spalenizny z piwnicy. Od razu zadzwonili po straż pożarną. Kilka osób wzięło wiadra z wodą i także rzuciło się gasić ogień.
- Na korytarzu leżało coś, co paliło się żywym ogniem. Taka bezkształtna masa. Nikt nie wiedział wtedy, że to człowiek - opowiada wstrząśnięty mieszkaniec bloku. Zanim przyjechała straż, prawie im się udało ugasić płonącego człowieka.
- Niestety, mężczyzny nie udało się uratować. Wezwany na miejsce lekarz pogotowia stwierdził jego zgon - informuje podinsp. Joanna Kopeć z zamojskiej policji.
Początkowo myślano, że Tomasz B. podpalił się sam. Policjanci szybko doszli, że tuż przed śmiercią spotkał się z Przemysławem. Choć dzieliło ich kilka lat, znali się dobrze. Morderca mieszkał w tej samej klatce, a jego ofiara w innym bloku, kilkadziesiąt metrów dalej. Przyznał się do potwornego czynu. Szczegółowo opowiedział, jak to zrobił, a potem uciekł, zostawiając wijącego się w przedśmiertnych drgawkach kolegę. Nie chciał jednak powiedzieć dlaczego.
- Nie chciałem go zabić - stwierdził bez krzty skruchy, tak jakby chodziło o wybicie szyby w piwnicy.
- On zawsze był dziwny. I mówił, że jeszcze o nim usłyszymy - mówią o mordercy sąsiedzi. Odpowie za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Grozi za to nawet dożywocie.
Zobacz: Niższe kary dla bestii z Rakowisk? Apelacja obrońców Zuzanny M. i Kamila N.