Zarzuty są słuszne, ale forma niewłaściwa

2009-08-18 4:15

Wypowiedź generała Skrzypczaka oceniam jako przejaw kryzysu zaufania wojskowych do cywilnego zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi. Podzielam jego racje, lecz nie mogę zaakceptować formy krytyki. Stoi ona w sprzeczności z zasadami demokratycznego państwa prawa, w którym wojskowi nie mogą kwestionować cywilnego kierownictwa..

Elementami tego kryzysu zaufania są: prymat struktur cywilnych w armii nad opinią wojskowych w sprawie zdarzeń ze skutkami śmiertelnymi na terenie Afganistanu, brak profesjonalizmu, programów rozwojowych, zabezpieczenia wojskowego, reagowania na potrzeby wynikające z działań wojennych na terenie Afganistanu. Istotnym problemem jest wyraźna kakofonia głosów premiera, ministra obrony i prezydenta na temat potrzeb naszych żołnierzy. Myślę, że generał Skrzypczak swoją wypowiedzią zareagował na polemikę między premierem a szefem MON, dotyczącą ilości sprzętu czy żołnierzy w Afganistanie. W tym punkcie popełnił błąd, gdyż zamiast rozmawiać z nimi bezpośrednio, uczynił to za pośrednictwem mediów.

Zarzuty gen. Skrzypczaka są jednak słuszne. Biurokracja w MON polega na tym, że wewnętrzne procedury są tak skomplikowane, że paraliżują proces podejmowania decyzji. Tak jest np. w kwestii wyboru sprzętu wojskowego - już w fazie wstępnych założeń taktyczno-technicznych, które decydują o tym, jakie parametry ma ten sprzęt spełniać. Innym problemem są chaotyczne cięcia w armii, której budżet obcięto ostatnio o 5 mld złotych.

Dzisiejsza choroba MON zaczęła się za czasów ministra Aleksandra Szczygły. Natomiast przetarg na śmigłowce unieważnił w 2006 roku minister Sikorski, choć były wówczas na to pieniądze. Bogdan Klich na pewno nie uzdrowi sytuacji, mówiąc, że sprawę śmierci kapitana Ambrozińskiego ostatecznie zweryfikują żandarmi, prokuratorzy oraz Departament Kontroli. To oznacza, że minister nie ma zaufania do dowódców. Obecny rząd dokonał na razie tylko dwóch rzeczy dla armii - wypożyczył od Amerykanów transportery opancerzone Cougary i dopancerzył Rosomaki.

Jerzy Szmajdziński

Były minister obrony narodowej, polityk lewicy

Wojsko Polskie trzyma się zasady: jakoś to będzie

"Super Express": - Generał Waldemar Skrzypczak, stojąc nad trumną naszego bohatera kapitana Daniela Ambrozińskiego, odniósł się do sytuacji w Afganistanie. Surowo ocenił realizację potrzeb polskiego wojska: brak sprzętu, biurokrację, zakłamywanie rzeczywistości przed ministrem obrony narodowej...

Tadeusz Wilecki: - Trzeba zacząć od tego, że to, z czym mamy do czynienia w Afganistanie, nie jest misją stabilizacyjną, lecz wojną. A jak jest wojna, to giną ludzie. Całe szczęście wielkość naszych strat w stosunku do naszego wkładu nie jest ogromna. Więcej zginęło Brytyjczyków i Amerykanów - co oni mają powiedzieć?

- A jak pan ocenia zarzuty gen. Skrzypczaka?

- Nie wykluczam ich zasadności. Jedno jest pewne: politycy powinni wysłuchiwać opinii wojskowych i, przede wszystkim, liczyć się z nimi. Jeśli na mocy politycznej decyzji wysyła się gdzieś żołnierzy, to trzeba wiedzieć, że fakt ten będzie miał reperkusje - część z nich wróci w trumnach. Na froncie dowodzą już nie politycy, lecz oficerowie - politycy powinni więc robić wszystko, aby spełniać ich oczekiwania. W krajach o ugruntowanej demokracji wysłaniu żołnierzy na wojnę towarzyszy współpraca fachowców z wielu dziedzin. Tak poważna inicjatywa musi być w odpowiedni sposób koordynowana - choć oczywiście ostateczną decyzję podejmuje głowa państwa czy premier. Zaś u nas typowo po polsku wyznawana jest zasada: jakoś to będzie. A przecież mówimy o Afganistanie, gdzie przegrywali potężniejsi od nas. Dzisiaj wojna to ogromne nakłady z obszaru logistyki. Tymczasem Polacy bez oporu wysyłają żołnierzy, podczas gdy śmigłowców Mi-17 mamy jak kot napłakał, a Mi-24 jeszcze mniej. Co chcemy osiągnąć?

- Choć słabi, trwamy przy - naszym zdaniem - słusznej sprawie.

- Czy jest to słuszna sprawa, oceni dopiero historia. Różne siły nazywamy terrorystami z taką łatwością, jak Niemcy nazywali AK-owców bandytami. W Afganistanie stanęliśmy po jednej ze stron w wojnie o interesy i dla części mieszkańców tego kraju jesteśmy agresorami.

Gen. Tadeusz Wilecki

Były dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego i szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego

Słowa generała Waldemara Skrzypczaka brzmią wiarygodnie

"Super Express": - Co pan sądzi o wypowiedzi generała Waldemara Skrzypczaka, który zarzucił urzędnikom Ministerstwa Obrony Narodowej złą politykę, przede wszystkim przy zakupie broni?

Jacek Żakowski: - Słowa generała brzmią wiarygodnie. Zwrócił uwagę nie tylko na brak sprzętu i broni, ale także na to, że wojsko robi dużo niepotrzebnych zakupów, jak np. mosty pontonowe.

- Dlaczego tak się dzieje?

- Wojna zawsze oznacza trzy rzeczy: dramat ludności cywilnej, heroizm żołnierzy i, niestety, gigantyczne interesy wojskowych. Wygląda na to, że sprzedawcy pontonów mają lepsze dojście do tych, którzy składają zamówienia, niż np. przedstawiciele przemysłu lotniczego. Politycy powinni ograniczać to zjawisko, choć z pewnością jest ono nieuniknione - w grę wchodzą zbyt duże i szybkie pieniądze.

- Jak można zaradzić temu, że nie ma koordynacji między dowództwem wojskowym a cywilnym?

- Wojskowi w czasach wojny dużo łatwiej robią politykom wodę z mózgu niż w czasach pokoju. Dlatego nie rozwiążą oni problemów armii. Na czas wojny potrzebne są instytucje weryfikujące jakość zamówień i ograniczające takie nieprawidłowości, jak złodziejstwo, korupcja czy nepotyzm, przed czym przestrzegał generał Skrzypczak. Konieczna jest kontrola cywilna - i nierządowa. Te instytucje powinny mieć charakter ekspercki i być powoływane przez Sejm. Wyobrażam sobie np. specjalną komisję parlamentarną ds. zamówień wojennych. Inaczej będziemy zawsze wplątani w oskarżenia, pomówienia, urzędniczy bandytyzm itd. Taka kontrola powinna zracjonalizować dostawy sprzętu i dostarczać to, co naprawdę jest potrzebne. Zdarza się i tak, że jeden generał chce mostów pontonowych, a inny śmigłowców.

- Czy generała Skrzypczaka mogą spotkać jakieś negatywne konsekwencje z powodu tej wypowiedzi?

- W wojsku każdy objaw indywidualizmu jest surowo piętnowany - nawet nie z punktu widzenia prawa, ale po prostu społeczności żołnierzy zawodowych. Generał może zapłacić za to wysoką cenę. Jego krytyczna wypowiedź nie pójdzie na marne, ponieważ ujawnił istotny problem.

Jacek Żakowski

Publicysta "Polityki"

To mi pachnie słynnymobiadem drawskim, kiedy zadecydowano o losach MON

"Super Express": - Generał Waldemar Skrzypczak postawił nieciekawą diagnozę kondycji naszych sił zbrojnych w Afganistanie. Czy zgadza się pan, że w polskiej armii rzeczywiście jest tak źle?

Rafał Ziemkiewicz: - Tu trzeba rozróżnić dwie sprawy. Pierwsza: czy diagnoza Waldemara Skrzypczaka jest prawdziwa. Druga: czy generał służby czynnej może publicznie mówić takie rzeczy.

- No to po kolei: czy rzeczywiście Wojsko Polskie trawią tak duże problemy ze sprzętem, biurokracją i niekompetencją urzędników w Ministerstwie Obrony Narodowej?

- Krytyka gen. Skrzypczaka i tak jest bardzo wyważona, gdyż sytuacja w naszej armii jest katastrofalna.

- Chyba więc dobrze się stało, że ktoś z generalskimi epoletami powiedział, jak jest...

- Ja tak nie uważam. Pachnie mi to słynnym obiadem drawskim z 1994 roku, serwowanym przez obecnego dziś na łamach "Super Expressu" gen. Tadeusza Wileckiego. Podczas owego obiadu rozstrzygnięto losy kierownictwa MON. Rozumiejąc frustrację środowiska oficerskiego, nie sądzę, że generał powinien sobie pozwalać na takie gesty publicznie. To sytuacja naganna.

- Wierzy pan, że podwładni ministra Bogdana Klicha stawiają przed nim potiomkinowskie wioski?

- Próba ukrywania rzeczywistości przed zwierzchnikiem jest cechą wszystkich systemów biurokratycznych. Ale udaje się to tylko tam, gdzie na czele biurokracji stoi osoba, która daje się oszukiwać - która w imię swojej wygody nie sprawdza podawanych sobie informacji. Mam jednak podejrzenie, że gen. Skrzypaczak ten element do swojej wypowiedzi wprowadził dlatego, żeby posłodzić panu ministrowi swoją niesubordynację. De facto krytykuje szefa resortu, ale za pośrednictwem sztuczki retorycznej, która winę sytuuje po stronie jego urzędników.

Rafał Ziemkiewicz

Publicysta "Rzeczpospolitej"

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki