Zrobili nam powódź za 500 tys.

2018-01-03 1:36

Potop. Normalny potop - załamuje ręce Beata Borodzicz (48 l.), mieszkanka mazurskiej wsi Kandyty. Klęczy na starym przepuście melioracyjnym, a wokół piętrzy się woda, która odcina jej dom od świata. - To robota meliorantów. Mieli wieś osuszyć, a nas zatopili - tłumaczy.

Pani Beata ma pecha, a ten pech nazywa się niecka, w której stoi jej gospodarstwo. Zawsze było tu bardziej mokro niż w innych częściach wsi, ale tak źle jak teraz jeszcze nigdy. - Jak tylko trochę popada, to zaraz płynie do mnie istna Niagara - opowiada. - Miałam ryby w stawie, od lat je hodowaliśmy z mężem, ale stawu już nie ma, całkiem go zalało. Ryby uciekły, wioskowi łowili je na ulicy. No, masakra! - denerwuje się kobieta.

A miało być tak pięknie! Przebudowana droga, a do tego nowoczesna infrastruktura melioracyjna - rowy, przepusty, studnie depresyjne. Koszt? Blisko 500 tys. zł. Wszystko po to, żeby Kandyty raz na zawsze osuszyć. Tymczasem po większym deszczu na drodze przez dwa dni stoi woda do pasa. Nie ma siły - nie przejdziesz, nie przejedziesz. - Studzienki nie odbierają wody, bo nie mają ujścia - mówi Ryszard Perwejnis (70 l.), sołtys Kandyt. Radny Lech Hermanowicz (56 l.) określa rzecz krótko: skandal. - Pytałem specjalistów. Rury przepustowe powinny mieć inny profil i większą średnicę. A te kanalizacyjne będą się stale zapychać - mówi. Czyli robota za pół miliona została schrzaniona. - Ależ woda właśnie wsiąkła - broni się wójt gminy Górowo Iławeckie. Wsiąkła, bo nie pada - odpowiada mu Beata Borodzicz .

Zobacz:  Kaznodzieja mówił, że powodzie to kara za grzechy gejów i... zalało mu dom

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki