Luksusowa posiadłość na karaibskiej wyspie była tylko do ich dyspozycji. Boris Johnson z partnerką Carrie Symonds na przełomie 2019 i 2020 roku spędzili na Mustique w willi Indigo upojne wakacje. Tuż po wygranej w wyborach wypoczywali w warunkach godnych królów. Zdawałoby się, że były burmistrz Londynu, który właśnie zostaje premierem potrafi sam zapłacić rachunek za taki urlop. Jednak deklaracja złożona obowiązkowo przez Borisa Johnsona w kwestii pobytu na Mustique zaskoczyła wielu. Stwierdził on, że koszt wakacji na wyspie wynoszący 15 tysięcy funtów, czyli około 75 tysięcy złotych, pokrył biznesmen David Ross. A wtedy biznemen ów ogłosił, że nie dał premierowi ani centa. Później z kolei przyznał, że korzyść była, ale "w naturze" i polegała po prostu na "ułatwieniu" Johnsonowi oraz jego partnerce dostępu do posiadłości.
NIE PRZEGAP: NOWY spór brytyjskich książąt! Chodzi o księżną Dianę. Bedzie skandal?
Sprawa wydała się podejrzana i w efekcie parlamentarna komisarz ds. etycznych standardów Kathryn Stone wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, czy premier nie złamał zasad składając deklarację finansową odnośnie Karaibów. Opozycyjni parlamentarzyści wzywali Stone, by do śledztwa włączyć jeszcze jedną kwestię, jednak ostatecznie pani komisarz postanowiła poprzestać na analizowaniu karaibskich wakacji. Tymczasem ta inna kwestia irytuje Brytyjczyków nawet bardziej niż niejasne finansowanie urlopu polityka. Chodzi o legendarne już koszty remontu, jaki odbył się w mieszkaniu Johnsona i Carrie Symonds na Downing Street. Chociaż pokoje były w doskonałym stanie, Carrie zażyczyła sobie zmiany stylu, a to kosztowało aż milion złotych. Do dziś nie jest jasne, kto właściwie zapłacił za te zachcianki.