Huragan Sandy dotknął również Polaków mieszkających na Staten Island. Nie wierzyłem w siłę Sandy

2012-11-01 19:11

Dla wielu osób, powrót do normalności będzie bardzo trudny i długi dla wielu osób. Wśród nich jest Mariusz Kwietniewski ze Staten Island, którego rodzina przez huragany Sandy stracił połowę dorobku żucia. Mimo tragedii jaka go dotknęła oraz jego bliskich, Polak zgodził się podzielić z Czytelnikami "Super Expressu" doświadczeniami, których nigdy nie zapomni...

Mieszkam na Staten Island, tuż przy Father Capodanno. Od momentu pojawienia się pierwszych informacji na temat huraganu ani ja, ani nikt z moich sąsiadów nie wierzyliśmy w siłę Sandy. Zwłaszcza, że pamiętałem jak było rok temu z Irene, która okazała się niegroźna. Nie braliśmy wcale pod uwagę ewakuacji, więc do późnego popołudnia w poniedziałek życie biegło zwykłym torem wokół przyziemnych spraw. Owszem, zaopatrzyliśmy się w wodę, świece i konserwy, ale nikt z nas nie podejrzewał, że trzeba będzie ich użyć...

To, jak poważne zagrożenie stwarza Sandy dotarło do nas, kiedy moja siostra zadzwoniła i powiedziała mi, że z całą rodziną wyszli na dach. Z przerażeniem w głosie mówiła, że to tylko kwestia czasu aż fala do nich dojdzie. Dodała, że jej sąsiedzi, których dom jest nieco niżej też już wyszli na dach z obawy przed wodą. Na te wieści moja żona natychmiast zajęła się przenoszeniem najbardziej potrzebnych rzeczy na górę, a ja postanowiłem ratować samochód. Zdążyłem tylko do niego wsiąść i odjechać dosłownie trzy ulice, kiedy nagle poczułem, że samochód zaczął płynąć. Szybko skręciłem kierownicą, żeby zjechać na pobocze. Kiedy wysiadłem z auta, woda sięgała mi już po pas. Ruszyłem szybko w kierunku domu; na szczęście woda już nie podnosiła się. W międzyczasie moja rodzina przeniosła się już na pierwsze piętro, ponieważ woda wdarła się już na parter. Tymczasem ja nie miałem jak dostać się do nich na górę. Ale mój sąsiad zaoferował, że mogę wejść do niego po rusztowaniu. Upewniłem się tylko, że moja rodzina jest bezpieczna i nie mając wyboru wdrapałem się do sąsiada. Wyszliśmy na dach. Nie byliśmy jedyni. Widziałem, że ludzie mieszkający w domach położonych niżej, już dawno powychodzili na dachy, by szukać tam schronienia przed falą. Spędziliśmy tam całą noc.
Rano okazało się, że moja rodzina miała to szczęścia, że pierwsze piętro ocalało.

Jest czwartek, woda odpadła ale my nie mamy prądu, jest ciemno na dużej części wyspy. Moje małe dzieci, chciały w środę chodzić w przebraniu po cukierki na "trick or treat". Pojechaliśmy więc do rodziny na Ridgewood, żeby dzieciaki mogły świętować Halloween. Pomyśleliśmy, że choć troszkę poczujemy się normalnie...Straciliśmy połowę dobytku. Ale najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi. Takiej tragedii nie widziałem, jak żyję. Na zawsze pozostanie to w mojej pamięci. Od dziś będę ewakuował się zgodnie z zaleceniami służb bezpieczeństwa.
SAL

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki