To miał być miły wieczór spędzony na koncercie w paryskiej sali Bataclan. Massimiliano Natalucci (45 l.) stał blisko sceny, gdy pojawili się mordercy. Byli tuż obok! - Mieli karabiny maszynowe, było ich dwóch, wystrzelali tysiące nabojów! - wspomina drżącym głosem włoski turysta. Żegnał się z życiem. Był pewien, że znajdując się trzy metry od zamachowców nie ma szans na ratunek. Ale niepojętym trafem został tylko lekko ranny w rękę, a w końcu udało mu się uciec w bezpieczne miejsce, nie zwracając na siebie uwagi zwyrodnialców. W dodatku nie był to pierwszy taki przypadek w życiu Massimiliano!
ZOBACZ TEŻ: Zamachy w Paryżu odbiły się na kursach walut
W 1985 roku był na stadionie w Brukseli, gdy doszło do zamieszek i zawalenia ściany. Zginęło 39 osób, on w ostatniej chwili uciekł. Gdy w paryskim szpitalu padł w ramiona płaczącej ze szczęścia siostry Federiki, raz po raz pytał, jak to wszystko jest możliwe. Wtedy uświadomiła mu, co mogło być tego przyczyną – kiedy miał osiem lat, spotkał się z Janem Pawłem II, a papież pocałował go i pobłogosławił. - To moc błogosławieństwa i pocałunku dokonała cudu! - nie ma wątpliwości Federica.