Kult w Nowym Jorku. Kazik - też byłem emigrantem

2012-09-15 21:53

Na status legendy polskiej muzyki zasłużyli jak mało kto. Grają właściwie nieprzerwanie od 30 lat. Wydali 15 płyt. Wciąż zaskakują świetną atmosferą na koncertach i niekonwencjonalnym przesłaniem utworów. Już niebawem nowojorscy wielbiciele zespołu Kult będą znów mogli zobaczyć ich na własne oczy. Przed koncertami lider grupy, Kazik Staszewski, opowiada „Super Expressowi” o tym jak sam był emigrantem i co go skłoniło do powrotu do Polski…

Kult powstał w 1982 roku. Pamiętasz jak to było?

– Zespół powstał na gruzach kapeli Novelty Poland, która z kolei była następcą Polandu. Wraz ze stanem wojennym zrobiło sie nieco więcej czasu, to jeździliśmy na działkę i tam zaczęliśmy pogrywać z innym basistą. Nic specjalnego. Długo nie mogliśmy wymyśleć nazwy – KULT wydał się najmniej złą. Wreszcie 7 lipca zadebiutowaliśmy, jako support TZN Xenna.

Przez kolejne lata zespół stał się legendą. Ty jednak postanowiłeś pod koniec lat 80. zostać emigrantem. W celach zarobkowych pojechałeś do Anglii…

– Nie chciałem jechać na długo. Myślałem o kilkunastu miesiącach, no może roku. Miałem się nauczyć jakiegoś porządnego fachu. Ale szybko pojąłem, że praca na budowie to nie moja wymarzona bajka. Z drugiej strony w tamtych czasach za kilka miesięcy tyrania w Anglii można było żyć w Polsce kilka lat. Niedługo później się to diametralnie zmieniło.

Wróciłeś więc do kraju. Powód?

– Po pierwsze rodzina, po drugie muzyka. Tam w Anglii pojąłem, że muzyka to moja największa pasja.

A dzisiejsze czasy? To czyste szaleństwo, czy coś zupełnie normalnego?

– Nie nadążam za nimi. Są coraz gorsze i szalone. A system inwigilacji i opresji jest nieporównywalnie większy niż ongiś. Sprawił to postęp techniczny (internet, telefony, karty, chipy), który wraz z naturalną dla władzy potrzebą kontroli ludzi, stworzył i nadal tworzy koszmarną, jakość.

Czy dziś, z perspektywy lat, inaczej pokierowałbyś swoim muzycznym życiem?

– Ja nim nie kierowałem. Najważniejsza była wolność artystyczna i kształtowałem ją kierując się wyłącznie sercem lub intuicją, – jak kto woli.

Jesteś ojcem dwóch synów, a od 2008 roku dziadkiem… Jak się czujesz w tej najnowszej życiowej roli? Czy wnuczka zawładnęła tobą na dobre?

– Na dobre i na złe. A z wnuczką jest super, bo jest mądra i piękna i nie trzeba się nią zajmować non stop, bo od tego są rodzice. Bardzo ją kocham, a w marcu będę miał drugą.

Drugi dom masz na Teneryfie. Dużo czasu tam spędzasz?

– Dom to za dużo powiedziane. To mieszkanie jednopokojowe, a spędzam tam jakieś trzy miesiące w roku najwyżej. Niestety, w tym roku były to tylko trzy tygodnie z powodu choroby w rodzinie. A chciałbym tam spędzić kiedyś sześć miechów – od października do kwietnia. Ostatnio kretyn-sąsiad zalał mi mieszkanie i pobyt spędziłem na spotkaniach z agentami z ubezpieczalni i robotnikami od remontu.

Czy koncerty, które dajecie przed Polonią różnią się od tych, które gracie w Polsce?

– Są nieco bardziej energetyczne, chociaż czasami trafia się kompletna zima. Nic pośrodku. No i bramkarze potrafią być w Ameryce nieobliczalni, czasem naprawdę boję się o publiczność.

Jakie przeboje usłyszy amerykańska Polonia? Szykujecie jakąś niespodziankę?


– Jest pewien pomysł, ale nie będę o nim mówił, żeby było zaskoczenie.

Trzy marzenia Kazika, które czekają na realizacje w najbliższym czasie?

– Zdrowie, zdrowie i zdrowie – dla moich najbliższych i dla mnie.

Mówię Nowy Jork, ty myślisz?

– Z tego, co widziałem szczytowe osiągnięcie człowieka. Cudne miasto, ale zarazem niejaki rodzaj piekła na ziemi. Oszalałbym w miesiąc, gdybym tam miał żyć. Wolę Metuchen w New Jersey. Jest spokojnie, ładnie i cicho. A do Nowego Jorku 40 minut pociągiem…

Rozmawiały Agnieszka Granatowska i Marta Kossecka-Rawicz

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki