Marcin Żurwaicz, Fire Island, Nowy Jork

i

Autor: - Marcin Żurwaicz, Fire Island, Nowy Jork

Niech robienie zdjęć sprawia przyjemność

2015-12-07 1:00

Tuż przed wernisażem i wystawą w restauracji Vera Cruz na Bedford rozmawiamy z utorem prezentowanych na niej zdjęć, reporterem Super Expressu, Marcinem Żurawiczem

Kiedy i jak rozpoczęła się Twoja przygoda z fotografią?
- Rozpoczęła się podobnie jak u wielu innych osób, zwłaszcza tych, które dorastały w nieco odległych czasach. Latem 1983 roku przebywałem z rodzicami i bratem na wczasach w Kątach Rybackich. Pewnego deszczowego dnia wybieraliśmy się do pobliskiego rezerwatu kormoranów. W trakcie wycieczki ojciec dał mi do ręki aparat, a ja skierowałem go w górę, tam gdzie na szczytach drzew ptaki miały swoje gniazda i tak wykonałem swoje pierwsze w życiu zdjęcie. Miałem wtedy niecałe 8 lat. Pamiętam, że później już do końca wakacji nie rozstawałem się z aparatem. Ojciec miał smykałkę do fotografii, chociaż nigdy tego w pełni nie rozwinął. Z dzieciństwa pozostały mi w pamięci numery czasopisma Foto ułożone równo na półce meblościanki, a także setki zdjęć portretowych, które tata wykonał mnie i mojemu bratu.  

Pamiętasz markę tego pierwszego aparatu?
- Oczywiście. Nie była to już niestety osławiona Zorka 5, ale produkt również wytworzony w bratnim kraju, a mianowicie aparat marki Smiena. Niestety miał tą wadę, że po każdej zrobionej klatce trzeba było ręcznie przewijać film. A ponieważ często o tym zapominałem, powstawały wbrew moim intencjom całkiem ciekawe fotograficzne impresje. Całe szczęście technika poszła od tamtego czasu trochę do przodu (śmiech). W 1985 Ojciec przywiózł z Hamburga prawdziwego Nikona. Co prawda w połowie zautomatyzowanego i tylko z jednym obiektywem, ale skok jakościowy był taki, jakby przesiąść się z trabanta na mercedesa. Koledzy z osiedla przychodzili go oglądać. Ale zanim ojciec pozwolił wziąć mi go do ręki to upłynęło kilka dobrych lat. 

Jak to się stało, że zająłeś się zawodowo fotografowaniem?
- Stało się to za sprawą mojego przyjaciela z dzieciństwa, Rafała Siekielskiego, który jest ode mnie kilka lat starszy. Pod koniec lat 80. Rafał uczęszczał do Technikum Fototechnicznego na ulicy Spokojnej w Warszawie. Ta szkoła przez dziesięciolecia wykształciła całe rzesze znakomitych polskich fotografów, miedzy innymi królową polskiego portretu Zofię Nasierowską. Miałem okazję odwiedzać to miejsce, a nauczali tam jeszcze pedagodzy sprzed wojny. Tak naprawdę to właśnie wspomniany przyjaciel rozwinął we mnie fotograficzną pasję. Razem wyjeżdżaliśmy w plenery foto i w 1996 roku razem założyliśmy Agencję Fotografii reklamowej Profestudio z siedzibą na placu Bankowym w Warszawie. W między czasie zaczęliśmy również współpracować z regionalnym Kurierem Raszyńskim wykonując dla tego czasopisma zdjęcia krajobrazowe i reportażowe. Nie ukrywam, że wiele się od Rafała nauczyłem. Kiedyś nie było Internetu i Google, a nieliczna prasa fachowa nie wszędzie docierała. Jeśli ktoś starszy nie pokazał Ci jak robi się pewnie rzeczy, to nie miałeś po prostu jak się dowiedzieć.

To wszystko działo się jeszcze przed erą fotografii cyfrowej?
- Tak, to był ciekawy czas dla fotografii. W firmie podejmowaliśmy się rozmaitych zleceń pracując dla agencji reklamowych, często wtedy jeszcze niewielkich, a także bezpośrednio dla firm. Fotografowaliśmy w studio, ale także jeździliśmy po całym mieście fotografując z dachów, z kominów, a nawet będąc kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Podejmowaliśmy się wielu dziwnych zleceń. Większość zamówień wykonywaliśmy na diapozytywach, które musiały być precyzyjniej naświetlone niż negatyw. Te kilka lat, to była dobra nauka rzemiosła. Myślę jednak, że byliśmy trochę za młodzi, żeby wyeksploatować to wszystko od strony biznesowej. Ja kiedy tylko zarobiłem trochę kasy, to ruszałem fotografować w Polskę już zupełnie dla przyjemności, albo po prostu jechałem, aby coś przeżyć, poznać nowych ludzi. Biznes schodził wtedy na plan dalszy. Chyba zresztą częściowo tak jest i do tej pory.

Czym jest dla Ciebie fotografia?
- Ciągle magicznym doznaniem i zatrzymaniem emocji. Jednak nie tylko czyichś, ale przede wszystkim moich. Fotografia to dla mnie zaawansowana umiejętność cieszenia się chwilą przez osobę, która trzyma aparat w ręku. A jak wiadomo, bycie „tu i teraz” nie jest łatwą sztuką. Aparat w tym pomaga, gdyż możemy się cieszyć chwilę przed i chwile po wykonaniu zdjęcia. A później jeszcze możemy, ale nie musimy, to zdjęcie wielokrotnie oglądać. Tylko fotograf i śmierć potrafi zatrzymać życie człowieka w ułamku sekundy. Dlatego też, mimo że mało kto już pamięta charakterystyczny zapach fotograficznej ciemni, fotografia ciągle ma w sobie wiele magii.

Czyli najważniejszy jest moment zrobienia zdjęcia?
- Dla mnie tak. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach wielu ludzi zapomina, że robienie zdjęć powinno sprawiać im przyjemność. Że przyjemnością powinno być samo obcowanie z aparatem, a nie wyłącznie podejście typu „mam nadzieję, że mi coś z tego wyszło”. I to bycie z aparatem, a co za tym idzie bycie z samym sobą, jest ważniejsze niż
siedzenie godzinami nad obróbką zdjęć w programie graficznym, czy studiowanie książek pt. „Jak uzyskać perfekcyjny balans bieli”. Oczywiście są dziedziny fotografii, w których jest to bardzo ważne, ale jak czasami czytam niektóre rozbudowane wątki na forach fotograficznych poświęcone zagadnieniom technicznym, to zastanawiam się, czy i kiedy niektóre osoby mają czas na robienie samych zdjęć. W tym względzie podoba mi się podejście często stosowane przez moich amerykańskich znajomych, czyli fotografowanie czym się da, aby tylko była z tego frajda.

W swoim życiu zajmowałeś się wieloma rodzajami fotografii. Fotografią przyrodniczą, krajobrazową, reklamową, czy tez portretową. Który jest Ci najbliższy?
- Nie potrafię, a raczej nie chcę skupiać się na jednym rodzaju fotografii, gdyż obawiam się, że umarłbym z nudów. Dla mnie z fotografią martwej natury i fotografią sportową jest podobnie jak z siedzeniem w domu i wyjściem na spacer. Bez jednego i drugiego trudno żyć. Tak naprawdę dla mnie fotografia jest jedna. Staram się zatrzymać w kadrze to co mnie intryguje i to co uważam, że warte jest zatrzymania. A jeśli ktoś przy okazji odnajdzie w jakimś moim zdjęciu coś ciekawego, pozostaje mi tylko się z tego cieszyć.

Od dekady prowadzisz na Brooklynie swoje studio fotograficzne Art Pix, a także pracujesz jako fotoreporter Super Expressu i amerykańskiego Queens Courier. Nie masz już czasami przesytu fotografią?
- Mam, myślę, że tak jak każda osoba, dla której pasja jest również jej zawodem. Dlatego czasem dobrze jest sobie zrobić przerwę. Nigdy jednak nie posunąłbym się do skrajności tak jak jeden ze znajomych fotografów, który po wielu latach przestał fotografować, gdyż stwierdził, że go to już nie interesuje. Ciężko mi to zrozumieć, choć akceptuje oczywiście jego wybór. Dla mnie byłoby to tak, jakbym sobie obciął pewnego dnia rękę. Oczywiście można żyć bez ręki. Da się i to wolny wybór każdego człowieka. Tylko po co. W każdym razie ja bym nie potrafił.

Wiem, że portretowałeś wiele znanych postaci: aktorów, artystów, polityków, działaczy społecznych. Masz jakichś ulubionych bohaterów swoich prac?
- Politycy na pewno nimi nie są, bo zazwyczaj mają mało cierpliwości, a ja, choć fotografia reporterska nauczyła mnie generalnie szybkości, (śmiech) to jednak potrafię być wymagający i nie ma dla mnie znaczenia czy mój model jest kimś znanym, czy też nie. A tak poważnie to nie dostrzegam żadnych różnic w pracy ze znanymi osobami i z tymi anonimowymi. I w jednej i w drugiej grupie można spotkać osoby nazwijmy to łatwe i trudne we współpracy.

Czy masz jakichś ulubionych swoich fotografików, których prace Cię inspirują?
- Nie mam mistrzów, jeśli o to pytasz. Pewnie po części dlatego, że nie mam wykształcenia fotograficznego, a także dlatego, że patrzę na zdjęcia, a nie na nazwiska. Sam obraz przemawia do mnie, albo nie. Zdjęcie intryguje, lub też nie. To bardzo indywidualna sprawa. Osobiście nie oceniam też zdjęć innych osób. Zwłaszcza tych początkujących. A już na pewno nie w kategoriach „dobre”, czy „złe”. Ludzie mają różny potencjał i prawie każdy ma szansę się rozwinąć, więc jeśli chce fotografować, to niech to po prostu robi.

Przyjaźnisz się z Muńkiem Staszczykiem, znanym muzykiem. Fotografowałeś tego artystę wielokrotnie i odbyłeś z nim podróż po południowych stanach USA. Jak pracuje się z gwiazdą takiego formatu?
- Z  Muńkiem Staszczykiem pracuje się świetnie ponieważ nadajemy w wielu aspektach na podobnych falach. A nic tak nie ułatwia kontaktu z fotografowaną osobą jak obopólna radość z tego, że przebywa się w swoim towarzystwie. I tym można nadrabiać pewne braki warsztatowe zarówno u modela, czy też modelki, jak i u fotografa. Ja na przykład portretując nigdy nie mówię osobie jak ma się ustawiać. Byłoby to dla mnie nienaturalne, dla danej osoby zresztą również. Model czy modelka pozostawiona sama sobie, prędzej czy później, i tak zacznie zachowywać się swobodnie. Fotograf powinien umieć zadbać o odpowiednią atmosferę w trakcie sesji.

Młodzi adepci fotografii często pytają, od czego zacząć, jaki kupić aparat. Jaką radę dałbyś im na początek?
- Na pewno przed kupnem aparatu nie powinni miesiącami zastanawiać się czy Nikon jest lepszy od Canona. Poza tym niech zaczynają od czego chcą, nie ma to aż takiego znaczenia. Najważniejsze jest to, żeby nie rzucili aparatu po pierwszym nieudanym zdjęciu, czy też sesji. Moim skromnym zdaniem w dążeniu do jakiegokolwiek celu, oprócz szczęścia, na które nie mamy wpływu, liczy się konsekwencja. I fotografia nie jest tutaj wyjątkiem. Robiąc coś cały czas stajemy się po prostu lepsi.  Niech więc po prostu kupią aparat i cieszą się z samego faktu, że mogą zrobić zdjęcie, że widzą, że mają ręce i nogi, i że świeci słońce. No a jak pada deszcz, to niech fotografują deszcz.

Czy z wiekiem zmienia się u Ciebie postrzeganie swojej własnej twórczości?
- Tak. Fotografie, które prezentowałem w szerszym gronie przed dekadą, teraz ciężko byłoby mi pokazać komukolwiek. Obecnie dostrzegam ich niedoskonałości, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Oznacza to, że pewnie w jakiś sposób się rozwinąłem przez ten czas. Mam jednak poważne obawy, że z prezentowanymi obecnie fotografiami za 10 lat będzie podobnie.

Jakie fotografie pokażesz na wystawie w Vera Cruz na Bedfordzie?
- Takie jakie zawsze chciałem. Trochę pejzaży miejskich i podmiejskich z różnych zakątków świata, gdzie człowiek jeśli w ogóle występuje jest raczej częścią kompozycji. Nie będzie to zupełnie jednorodna ekspozycja. Na pewno jednak nie będzie tam zdjęć stricte reporterskich.

Czy masz jakieś plany, marzenia związane z fotografią?
- Tak, chciałbym zrealizować wiele projektów fotograficznych. Czy mi się jednak i kiedy to nastąpi nie mam pojęcia i to jest w tym wszystkim chyba najciekawsze.


Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki