– Do tej pory odczuwam silny ból kolana. Wychodzę właśnie do lekarza – powiedziała w środę „Super Expressowi” Anna Stańczyk. Pobicie miało miejsce w Czarny Piątek, dzień po Święcie Dziękczynienia. Dla Anny i jej rodziny ten dzień faktycznie zapisze się jako „czarny”. Stańczyk wyszła na ulicę z psem, który – jak twierdzi – tylko się tam wysikał. Ale dwaj policjanci podeszli do niej i kazali jej posprzątać odchody, na które wskazali. Na tłumaczenie, że to nie Psotka zostawiła nieczystości, policjanci stali się agresywni.
– Kazali mi posprzątać. Zrobiłam to ze strachu, choć to wcale nie mój pies je zostawił – twierdzi Stańczyk. Ale nawet to nie uspokoiło policjantów. – Zakuli mnie w kajdanki i zaczęli prowadzić do samochodu. Bardzo się wystraszyłam i nie chciałam tam wejść. Opierałam się nogami, ale oni zamknęli drzwi i zaczęli mnie bić po głowie, piersiach i brzuchu – opisywała przebieg zdarzenia.
Sąsiadka wybiegła z domu, by zabrać Psotkę. Policjanci zabrali ją na 100th Precinct. Tam na widok posiniaczonej kobiety wezwano pogotowie.
– Zawieźli mnie do szpitala. Skarżyłam się na silny ból kolana, skierowano mnie do ortopedy – powiedziała Stańczyk.
Oficjalnie Polka została oskarżona o stawianie oporu policji. Nigdy wcześniej nie miała problemów z policją. Podano jedynie, że dwa lata temu straciła pracę pielęgniarki w wyniku konfliktu z współpracownikiem. Policjanci, którzy aresztowali Annę to Shaun Grossweiler z 4-letnim stażem pracy i Richard DeMartino z 10-letnim stażem pracy w NYPD.
– Nie mieli powodu, by potraktować mnie w ten sposób. Byłam w szoku, podobnie jak i moja rodzina – uważa Anna, która przyjechała do Stanów w 1987 z rzeszowskiego. Stańczyk złożyła skargę na NYPD i zamierza podać sprawę do sądu.