Był 1985 rok. Liliana Komorowska stawiała pierwsze aktorskie kroki za oceanem. Pracowała wtedy na planie opery mydlanej "Another World". Tak się składa, że w tym samym studiu filmowym kręcono "The Cosby Show"...
- Pamiętam doskonale moje spotkanie z Cosbym. Zobaczył mnie w studiu filmowym Brooklyn Studios. Jednego poranka szłam na próbę, kiedy mnie zobaczył, zapytał, co ja tu robię. Po chwili rozmowy powiedział, że ma pracę w jego show i żebym zadzwoniła do jego agenta. Kiedy wracałam do domu, byłam bardzo szczęśliwa, tak jakbym cały świat miała u swych stóp - Komorowska wspomina tamte dni.
- Zadzwoniła do mnie sekretarka Billa i powiedziała, że kolacja będzie w jego domu, i że będziemy sami. Dała mi jego adres. Nie poszłam... Posłałam mu za to kosz kwiatów i podziękowania. Wyjaśniłam, że przyjęcie tego zaproszenia nie byłoby w porządku w stosunku do mego narzeczonego... - opowiada Liliana.
Miała świadomość, że jej praca skończy się po pierwszym wspólnym odcinku... - W dzień zdjęć pojechałam do studia cała w nerwach. Kiedy pojawił się Cosby, chciałam do niego podejść i przywitać się z nim. Jednak on mnie ignorował, unikał. Czułam się poniżona i przerażona. To był istny koszmar. Wiedziałam, że był zły i jego zachowanie było karą dla mnie. Ledwo oddychałam w czasie zdjęć, przed publicznością. Ale się nie poddałam, zagrałam najlepiej jak potrafiłam, nie wpadłam w panikę.
- Całe to zdarzenie udowodniło, że on nie ma żadnej klasy. Miałam dużo szczęścia, że posłuchałam mego instynktu, bo dzisiaj byłabym pewnie jedną z kobiet, które były przez niego zgwałcone - kończy aktorka.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz też: Bill Cosby oskarżony o gwałt! Uniwerystet WYRZEKA się swojego absolwenta