Nina Andrycz: Niczego nie żałuję

2010-06-21 4:00

Miała 20 lat, gdy po raz pierwszy założyła diadem na głowę. I, jak sama przyznaje bez skrępowania, tak już zostało. Nina Andrycz to niekwestionowana królowa polskiej sceny.

Jej gra, postawa, zachowanie pełne są arystokratycznej maniery. Nie dziwi więc, że w swoim repertuarze najwięcej miała ról królowych, arystokratek i heroin. Dziś, choć ma 95 lat, zachowuje świeżość umysłu, figurę modelki i tę swoją charakterystyczną królewską wyniosłość

- Podobno może pani powiedzieć o swoim życiu: Je ne regrette rien, czyli że niczego nie żałuje, dokładnie tak, jak śpiewa w jednej ze swoich najbardziej popularnych piosenek Edith Piaf...

- To prawda, niczego. Gdybym miała zaczynać życie od nowa, w większości sytuacji postąpiłam dokładnie tak samo. Bo ja naprawdę nie muszę niczego żałować, w przeciwieństwie do Edith Piaf. Ja nie żałuję i byłam, jestem ze swego życia zadowolona.

- I też zostałaby pani premierową? Przypomnijmy, że mężem pani był premier Józef Cyrankiewicz...

- Wychodziłam za mąż za uroczego mężczyznę i to dla mnie było ważne. Za działacza PPS, człowieka oddanego określonym ideom. To, co potem z nim się stało, to zbieg różnych okoliczności. Mój mąż był ofiarą polityki. Ale teraz też powtórzyłabym ten krok, to znaczy wyszłabym za niego za mąż. Nie chciałabym jednak po raz kolejny przeżywać tego, co łączyło się z byciem w tamtych czasach premierową. Tej całej obłudy, tego fałszu. Na szczęście zawsze miałam wymówkę - moją sztukę.

- Zawsze była dla pani najważniejsza? To dlatego nie zdecydowała się pani na dzieci?

- Nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego. Moimi dziećmi były moje role.

- To prawda, że po zakończeniu przygotowań do roli Marii Stuart powiedziała Pani, że to był bardzo wyczerpujący poród?

- Możliwe. Niektóre z moich ról były tak wyczerpujące, wkładałam w nie tyle energii, że czułam się potem fizycznie wyczerpana. Tak, że chyba można to porównać do wysiłku podczas porodu. Z tego powodu staczałam walkę z moją mamą, która nie mogła zrozumieć takiego oddania sztuce, choć z biegiem lat gorąco mnie zachęcała do grania.

- Mąż nie był zazdrosny o pani oddanie sztuce?

- Ależ był. Najpierw mu to tak bardzo nie przeszkadzało, jakoś znosił tego bezwzględnego rywala, ale potem już tak. Pewnie inaczej wyobrażał sobie życie z taką aktorką jak ja. A ja musiałam grać i nie wyobrażałam sobie życia bez grania. I zawsze ceniłam sobie niezależność.

- Wciąż ma pani piękną figurę, piękną cerę. To efekt jakichś specjalnych diet?

- Żyję po prostu zgodnie z tym, co mi podpowiada rozum i serce. Nigdy nie katowałam się żadnymi dietami. Ale też nie objadałam się, nie paliłam papierosów, nie obciążałam skóry kilogramami kosmetyków. I starałam się cieszyć życiem, tym, co ono mi przynosi.

- Jednak bycie premierową, a i imprezy po spektaklach pewnie sprzyjały niezdrowemu trybowi życia?

- Jak się czasami zdarzyło poszaleć, to następnego dnia się oszczędzałam. Zresztą mam taki organizm, że sam mi sygnalizuje, co mi wolno, a czego nie.

- Ma pani opinię dość kapryśnej osoby...

- I słusznie, bo gwiazdy powinny być kapryśne.

- Dziękujemy za rozmowę.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki