Bogumiła Wander: Ukochany czekał na mnie 10 lat

2010-08-02 4:00

W telewizji przepracowała ponad 30 lat - dłużej niż ktokolwiek ze "starej gwardii", czyli Edyty Wojtczak, Krystyny Loski i Jana Suzina. Była jedną z najpopularniejszych i najpiękniejszych dziennikarek telewizyjnych.

Prowadziła festiwale i koncerty, była także producentką oraz autorką ponad 200 programów, wyreżyserowała nawet dwa duże filmy dokumentalne. Widzowie do dziś pamiętają jej elegancję i czarujący głos. Dziś nareszcie ma więcej czasu dla siebie.  Jest mamą, babcią i żoną kapitana Krzysztofa Baranowskiego, swojej wielkiej miłości

- Jest pani jedną z najsłynniejszych osobowości telewizyjnych. Zaczęła pani pracę na wizji pod koniec lat 60., a skończyła dopiero w 2002 roku. Mimo że minęło już 8 lat, telewidzowie wciąż pamiętają Bogumiłę Wander. Nie tęskni pani czasem za pracą w telewizji?

- Wciąż dość często bywam w telewizji, na tyle często, że mi to wystarcza. Pracę wspominam ze wzruszeniem. Razem z Jankiem, Krysią i Edytą długo tworzyliśmy zgraną czwórkę, poznałam wielu wybitnych i ciekawych ludzi, jednak tego typu praca jest bardzo wyczerpująca.

- To dlatego pani odeszła?

- Młodzi dobrze się w niej odnajdują, mnie już się nie chciało. Byłam przyzwyczajona do zupełnie innej telewizji. Po 1989 roku wszystko się zmieniło. I tak w nowym studiu wytrzymałam dość długo, bo 13 lat. Jednak powoli zaczął mnie męczyć szum, zamieszanie, ciągłe zmiany kadrowe i los pod znakiem zapytania. Sama postanowiłam, że odejdę na emeryturę. Popłynęłam z mężem w rejs, z którego chciałam przygotować reportaż. Niestety, po raz kolejny się nie udało. Po 3 dniach wakacji podjęłam decyzję - odchodzę z telewizji. Mogłam śmiało zostać, ale po prostu miałam dość.

- Dla wielu Polek była pani wzorem kobiecości. Zawsze elegancka, piękna, zadbana. Wciąż wygląda pani kwitnąco. Czy to efekt jakichś specjalnych diet, a może obecność kochającego mężczyzny u boku?

- Diety żadnej nie stosuję. Nie muszę, bo na szczęście mam wrodzoną skłonność do zdrowego jedzenia - jem głównie jarzyny i owoce.

- Więc to musi być mężczyzna...

- Mój mąż Krzysztof wciąż działa na mnie inspirująco. Jego pasją jest żeglarstwo, oprócz tego pisze podręczniki, wznowił Szkołę pod Żaglami dla młodzieży. Nie sposób się przy nim nudzić. Jesteśmy bardzo dopasowaną parą dojrzałych ludzi, którzy wspierają się wzajemnie. Bardzo rzadko się rozstajemy. Nareszcie cieszymy się wspólnym, radosnym życiem.

- Ale nie zawsze tak było?

- To był burzliwy rejs, zanim dopłynęliśmy do spokojnego portu. Znamy się już prawie 36 lat, jednak oficjalnie jesteśmy razem dopiero od 1989 roku. Przez pierwszych 6 lat łączyła nas ekranowa znajomość. Krzyś tylko grzecznie kłaniał mi się na korytarzu w telewizji. Był pięknym i odważnym mężczyzną, tematem rozmów z koleżankami, ponieważ w tamtym okresie głośno było o jego samotnym rejsie dookoła świata. Jednak wtedy do głowy nam nie przyszło, żeby coś "kombinować" razem. Łączyła nas wzajemna fascynacja, ale poznaliśmy się tuż przed moim wyjazdem do Brukseli w 1979 roku. Mieszkałam tam z byłym mężem przez 3 lata, a Krzysztof brał udział w trudnym rejsie na Antarktydę. Stamtąd pisał do mnie piękne listy na poste restante. Jeden był wyjątkowy. Wróciłam z Brukseli, zadzwoniłam, żeby mu podziękować za niego, spotkaliśmy się, no i tak się wszystko zaczęło.

- Podobno Krzysztof czekał na panią 10 lat?

- To prawda. Obydwoje mieliśmy poukładane życie. Wiele lat ukrywaliśmy nasz związek. Nikt o nas nie wiedział. Mieliśmy dzieci, liczyliśmy na to, że może nam przejdzie, ale nie przeszło. Czekaliśmy aż dzieci podrosną i wtedy zdecydowaliśmy, że będziemy razem. Krzyś szybciej uregulował swoje sprawy, ja niestety 10 lat czekałam na rozwód, bo druga strona stwarzała problemy. Razem zamieszkaliśmy w 2000 roku, a pobraliśmy się dopiero 5 lat temu.

- Sporo pani podróżuje.

- Planując wakacje, idziemy na kompromis. Na wypoczynek wybieramy miejsca, gdzie można żeglować. To dla mnie wspaniała przygoda, ale lubię też wypocząć na plaży. Wtedy mąż musi się poświęcić. Zabiera ze sobą stos krzyżówek, a ja w końcu mogę wygrzać się na słońcu i napływać w morzu za wszystkie czasy.

- Jest też pani szczęśliwą babcią...

- Tak, moja ukochana wnuczka Klara skończyła już 4 lata. Nie zajmuję się nią na co dzień, ponieważ syn i synowa świetnie sobie radzą bez mojej pomocy, ale często mnie odwiedza. Ja jestem od psocenia. Kiedy tu przychodzi to bieganiu i zabawom w berka nie ma końca.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki