- Chciałbym jeszcze poprowadzić "Fakty" - mówił na początku afery Durczok. TVN jednak zwolnił tego popularnego dziennikarza. Jednak jak udało nam się ustalić, inne telewizje już o niego walczą. Bo ani inspektorzy pracy, ani śledczy nie stwierdzili, że Durczok złamał prawo. - To tylko potwierdza, co od samego początku mówił Kamil Durczok. Twierdził, że nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Teraz potwierdziły to dwie niezależne od siebie instytucje państwowe: prokuratura i Państwowa Inspekcja Pracy. Nie wiemy, czym inspirowali się dziennikarze "Wprost", pisząc artykuły naruszające dobra osobiste mojego klienta. Zniesławili oni przy tym Kamila Durczoka, więc muszą też ponieść za to odpowiedzialność - mówi nam mecenas Jacek Dubois (53 l.).
Przypomnijmy, kontrolerzy PIP w TVN pojawili się w stacji po serii artykułów "Wprost" o molestowaniu i mobbingu, jakich miał się dopuszczać Kamil Durczok. - Inspektorzy nie stwierdzili naruszeń Kodeksu pracy - mówi stanowczo rzecznik Okręgowej Inspekcji Pracy Maria Kacprzak-Rawa. A to nie koniec. 10 kwietnia warszawska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie ewentualnego molestowania seksualnego w TVN. Powód? - Nie zostały wypełnione znamiona żadnego czynu zabronionego - informował rzecznik warszawskiej prokuratury Przemysław Nowak.
Dla Kamila Durczoka stanowisko prokuratury i Państwowej Inspekcji Pracy jest niezwykle istotne. Jego adwokat złożył w sądzie już pozwy, w których domaga się od wydawnictwa i autorów publikacji w sumie 9 mln zł odszkodowania. Kolejny dokument jest szykowany.
"Wprost" jednak nadal obstaje przy swoim. - Z naszych informacji wynika, że PIP badała procedury dotyczące przeciwdziałania mobbingowi. Nie badała natomiast relacji między pracownikami a szefami. A co to oznacza? Że firma miała i ma procedury, natomiast konkretna osoba te procedury złamała - twierdzi cytowany przez Onet.pl sekretarz redakcji Marcin Dzierżanowski.