Żona Piotra Kijanki o identyfikacji męża. - Cholera, to on

2018-03-16 13:23

Sprawa Piotra Kijanki do dziś budzi wielki smutek i żal wielu mieszkańców Krakowa. 34-letni mężczyzna, który zaginął w nocy, 6 stycznia, został wyłowiony z Wisły, 5 marca. Teraz jego żona postanowiła opowiedzieć o jego poszukiwaniach, czasu nadziei i jednocześnie wielkiego bólu.

Zaginięcie Piotra Kijanki to jedna z najbardziej smutnych spraw kryminalnych w tym roku. Od 6 stycznia trwały poszukiwania zaginionego Piotra Kijanki, który wracał z imprezy urodzinowej swej żony. Mężczyzna po raz ostatni widziany był w okolicy Mostu Kotlarskiego. 34-letniego mieszkańca Krakowa szukała specjalna grupa policjantów powołana przez komendanta wojewódzkiego. W jej skład weszli funkcjonariusze z komendy wojewódzkiej oraz miejskiej. Zwłoki mężczyzny udało się odnaleźć dopiero po dwóch miesiącach, 5 marca. Według prokuratury, bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyny było utonięcie. Pogrzeb Piotra Kijanki odbył się w Mielcu.

Żona Piotra Kijanki stara się jakoś poradzić z tą wielką stratą. W rozmowie z Gazetą Wyborczą opisała, że próbuje żyć dalej. - Tydzien dwa i przyjdzie szara rzeczywistość. Zejdzie adrenalina, która trzyma mnie od dwóch miesięcy. Wiem jednak, że Piotr chciałby, bym była teraz silna. Muszę być silna, choćby dla niego, dla dzieci. Dla Emila i Piotrusia. Już się zdecydowałam na imię - powiedziała Agnieszka Kijanka. Jak dodała, jednym z najtrudniejszych momentów była identyfikacja zwłok mężczyzny.

– We wtorek rano pojechaliśmy z mamą na okazanie ciała. Jeszcze w samochodzie powtarzałam: „dopóki mi go nie pokażą, nie uwierzę”. Parę minut później: „cholera, to on”. Serce pęka jak pusta butelka, kończy się wszystko. Droga powrotna do domu w zupełnej ciszy - powiedziała Agnieszka Kijanka w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

Jasnowidz Jackowski o sprawie Piotra Kijanki. Jak doszło do jego śmierci?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki