Rodzina nie jest w stanie rozpoznać ciała Ewy Bąkowskiej

2010-04-15 9:57

Nasi reporterzy w Moskwie obserwują koszmar rodzin ofiar katastrofy samolotu w Smoleńsku, które przyleciały do stolicy Rosji, aby zidentyfikować zwłoki swoich bliskich. Spod hotelu "Renesans" przy Olimpijskim prospekcie w Moskwie, gdzie bliscy ofiar zostali zakwaterowani, co kilka godzin odjeżdżają specjalne, przygotowane przez służby rosyjskie autokary pełne pogrążonych w żałobie Polaków.

Kilkudziesięcioosobowe grupy zapłakanych, ubranych na czarno naszych rodaków zawożone są do zakładu medycyny sądowej, aby tam uczestniczyć w procedurze identyfikacji ciał.

Reporter "Super Expressu" w Moskwie wysłuchał wstrząsającej relacji Stanisława Zagrodzkiego (45 l.) z Warszawy, który przez 9 godzin starał się rozpoznać ciało swojej kuzynki, Ewy Bąkowskiej (†48 l.). Bezskutecznie.

- Moja kuzynka, Ewa Bąkowska, była wnuczką zamordowanego w Katyniu gen. Smorawińskiego. Na co dzień pracowała w archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, a na pokładzie prezydenckiego samolotu znalazła się jako przedstawicielka Rodzin Katyńskich.

Gdy dowiedzieliśmy się o tej strasznej tragedii, że rozbił się samolot prezydencki z delegacją, nikt z naszej rodziny nie był w stanie trzeźwo myśleć. W końcu zdecydowaliśmy, że to ja powinienem pojechać zidentyfikować ciało, choć nie miałem nawet paszportu. Na szczęście w tej sytuacji MSZ ułatwiło zdobycie dokumentów i dało się to załatwić w dwie godziny. Spakowała mnie żona i już po czterech godzinach byłem na lotnisku.


Nie sądziłem, że to będzie takie trudne ... Wszystko trwa bardzo długo i zgodnie z rosyjskimi procedurami. Najpierw czekaliśmy na wyniki sekcji zwłok, bo takie tu obowiązują przepisy. I wiem, że jeszcze nie wszystkie sekcje zakończono.Muszę jednak podkreślić, że Rosjanie zachowują się wspaniale - są dla nas bardzo delikatni, cierpliwi i ze zrozumieniem wytrzymują nasze wybuchy i łagodzą stresy.

Dostaliśmy dobry hotel, mamy transport, opiekę tutejszych służb. Po przyjechaniu do zakładu medycyny sądowej każda z rodzin dostaje do pomocy tłumacza i lekarza, a jeśli jest potrzeba, także psychologa. Na miejscu jest nawet kaplica, w której się modlimy. Na początku procedury identyfikacji zwłok jest przesłuchanie. Sadzają nas przy biurku i prokuratorzy wypytują o masę szczegółów. Pytają o wzrost, kolor oczu, fryzurę, znaki szczególne... Bardzo odwlekają moment okazania ciała.

Kolejny etap to przeglądanie zdjęć. Biżuteria, okulary, części garderoby, telefony i setki innych fotografii rzeczy osobistych, które znaleziono na miejscu katastrofy. Dopiero wtedy, gdy ktoś rozpozna jakąś rzecz, prowadzony jest do miejsca, w którym okazywane są mu ciała. I bardzo dobrze, że jest to zorganizowane w ten sposób. Gdybyśmy musieli oglądać wszystkie te zmasakrowane ciała, to każdy z nas skończyłby chyba w szpitalu psychiatrycznym! Nie widziałem mojej kuzynki. Po 9 godzinach nie udało mi się rozpoznać żadnej z Jej rzeczy. Miałem mętlik w głowie. Rodzina powiedziała mi, że Ewa miała pierścionek z brylantem. Szukałem go wśród tych rzeczy, ale nie znalazłem. Pewnie stopił się w wysokiej temperaturze, gdy płonął samolot.

Obserwowałem twarze osób, które już widziały ciała swoich bliskich. Tego nie da się opisać... Pamiętam minę młodego mężczyzny - on rozpoznawał zwłoki swojego brata, który nie miał połowy głowy. Ten człowiek na pewno nigdy nie zapomni tego widoku. Po tym doświadczeniu wszyscy będziemy cierpieć do końca życia.

Ciała są zwęglone, niekompletne, potwornie okaleczone, czasem jest to tylko noga, która przetrwała w mocnych spodniach lub ramię, które zachowało się w marynarce czy mundurze. Wiele rodzin nie jest w stanie rozpoznać swoich krewnych. Zostawiają tylko próbkę DNA i wracają do kraju. Wyniki badań kodu genetycznego mają być znane podobno w sobotę.

Uważam zresztą, że w każdym przypadku powinno być zrobione badanie DNA. Aby nie było błędów, bo przecież bardzo łatwo o pomyłkę. Był przypadek, w którym dwie rodziny rozpoznały jedno ciało jako swojego bliskiego! Obie rodziny były pewne, że to ich krewny!

Na szczęście, udało się ostatecznie potwierdzić tożsamość tej osoby po telefonie komórkowym, który przy niej znaleziono. Jedna z rodzina potrafiła rozkodować ten telefon i sprawdzić informacje na karcie. Ktoś inny opowiadał natomiast, że jego krewna miała olbrzymią bliznę na brzuchu. Okazało się jednak, że cały tułów tej osoby był zwęglony, więc identyfikacja i tak nie była możliwa.

To wszystko jest po prostu przerażające. Nie sposób mówić o tym bez wzruszenia i emocji. Mnie czeka kolejna wielogodzinna wizyta w tym koszmarnym zakładzie. Teraz już jestem lepiej przygotowany. Pocztą elektroniczną dostałem z Polski ostatnie zdjęcia Ewy, w tym samym stroju, w którym leciała na uroczystości do Katynia. Ponadto rodzina stara się przekazać mi więcej szczegółów, bo ja po prostu nie pamiętam nawet, jaki moja kuzynka miała kolor oczu...

Złóż kondolencje:

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki