Zdzisław Krasnodębski: Ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego skończyła się polityka zagraniczna w duchu podmiotowości

2010-12-29 16:16

Sukcesy i porażki polskiej polityki w mijającym, 2010 roku ocenia znany socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski z Uniwersytetu w Bremie i UKSW

"Super Express": - Jakie było najważniejsze wydarzenie 2010 r. w polityce krajowej?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: - Nie ulega wątpliwości, że katastrofa smoleńska. Miała wielkie konsekwencje dla polityki wewnętrznej i sytuacji zewnętrznej Polski.

- Zacznijmy od tej drugiej.

- Katastrofa zamknęła pewną epokę, którą postrzegam jako próbę prowadzenia aktywnej polityki zagranicznej oraz sanacji Rzeczypospolitej. Świadczą o tym kilkakrotne wizyty w Polsce prezydenta USA George'a Busha, ważna rola w negocjacjach traktatu lizbońskiego, blokowanie porozumienia Unii z Rosją, budowa pozycji lidera w regionie, a w polityce historycznej dość skuteczne powstrzymywanie niemieckiego rewizjonizmu. Podjęto niezwykle trudne i ambitne zadanie - może nawet ponad nasze siły - wybicia się na podmiotowość w stosunkach międzynarodowych.

- Co się stało z tymi ambicjami po 10 kwietnia 2010?

- Uznano je za mrzonki i zrezygnowano z nich. Wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników skończyła się polityka zagraniczna uprawiana w tym duchu. Sama katastrofa i sposób jej wyjaśniania są świadectwem naszej bezsiły i braku podmiotowości. Bezprzykładna katastrofa przełożyła się też na bezprzykładną postawę państwa oraz części społeczeństwa i elit. Wystarczy przypomnieć majową akcję skwapliwego palenia zniczy na cmentarzu żołnierzy sowieckich.

- Co zmieniły przyspieszone wybory prezydenckie?

- W ich rezultacie z dwupodziału władzy przeszliśmy do ładu monocentrycznego. Władza w Polsce jeszcze nigdy nie była tak bardzo skoncentrowana w jednym ręku. Spójrzmy na media. Obecnie Europa jest oburzona ustawą medialną prawicowego premiera Węgier Wiktora Orbana, która sprawi, że rząd będzie całkowicie kontrolował media publiczne. Otóż w Polsce dzieje się to samo, z tą tylko różnicą, że naszego rządu Unia nie krytykuje, bo jest dla niej wygodny.

- Tak jak dla większości głosujących Polaków.

- Tak, bo rząd niczego od nich nie wymaga. Sam premier mówi, że jego zadanie nie polega na stawianiu rodakom większych celów zbiorowych, ale na rezygnacji z nich. Żyjemy w nowej epoce saskiej, która przez pamiętnikarzy tamtego okresu była wspominana z rozrzewnieniem: "Jedz, pij i popuszczaj pasa"...

- Czym był ten rok dla PiS?

- Wielką szansą były wybory prezydenckie. Uważam też, że to, co się wydarzyło po przegranej, było nieuniknione. Zaostrzenie retoryki i skupienie się głównie na sprawie smoleńskiej musiało doprowadzić do ostrych ataków mediów. Jednak niepodejmowanie tego tematu byłoby sprzeniewierzeniem się fundamentalnym wartościom, bez których Polska nie będzie Polską. Ceną był częściowy rozpad partii.

- Powstał wtedy ruch Joanny Kluzik-Rostkowskiej, a nieco wcześniej Janusza Palikota. Jak pan ocenia ich start?

- To był ciekawy test dla polskiej sceny politycznej. Okazało się, że Palikot pełnił ważną funkcję tylko w ramach Platformy, jako bulterier atakujący braci Kaczyńskich. Atakując także Donalda Tuska okazał się mało interesujący. Kiepskie wyniki jego i PJN pokazały granicę siły i wpływu mediów oraz to, że poza dwubiegunowym podziałem PO i PiS nikt się nie liczy.

- Polacy nie zmęczyli się monopolem obu partii, pomimo tego że od pół roku mamy w kraju niebywałą awanturę polityczną między nimi?

- Przed katastrofą spór na linii prezydent - premier toczył się wokół metod, retoryki i kierunku zmian rozwoju Polski. Obecnie punktem centralnym sporu stała się kwestia odpowiedzialności i racji stanu. Dla pewnej części Polaków aktualna władza jest zupełnie nie do przyjęcia, właśnie ze względu na jej stosunek do Lecha Kaczyńskiego jeszcze przed katastrofą. Pod adresem władzy padają oskarżenia o zdradę, a ta odpowiada równie ostro. W tym sensie katastrofa smoleńska nadała temu konfliktowi rys egzystencjalny, zasadniczy. Tego wcześniej nie było.

- Najgorszy minister roku 2010?

- Jest duży wybór, typuję jednak Bogdana Klicha. To człowiek, który kurczowo trzyma się stołka. Nie podał się do dymisji po surowej i realnej ocenie położenia polskiego kontyngentu w Afganistanie ani po tym, jak stracił część dowództwa sił powietrznych w katastrofie CASY, a następnie głównych przedstawicieli sił zbrojnych w katastrofie smoleńskiej.

Prof. Zdzisław Krasnodębski

Socjolog

i filozof społeczny