Smoleńsk: Tylko Siergiej Glinczenko widział jak spadł prezydencki samolot

2010-06-02 0:57

Reporterzy SE dotarli do jedynego świadka momentu katastrofy prezydenckiego samolotu - tylko Siergiej Glinczenko (38 l.) widział, jak Tu-154M, łamiąc drzewa, spada na ziemię. - Patrzyłem przez okno… Myślałem, że osiwieję! To działo się na moich oczach, tuż przede mną! - opowiada Siergiej, pracownik warsztatu samochodowego położonego przy polanie, na której zginęli Polacy.

Kiedy Siergiej wspomina te straszne chwile, w jego oczach pojawiają się łzy. - Wasz samolot widziałem jak na dłoni. Biały z czerwonym pasem wzdłuż kadłuba. Najpierw uderzył w drzewo i stracił jedno skrzydło. Kiedy przelatywał obok mojego okna, spadał pochylony kołami do góry. A potem zobaczyłem tylko wielki błysk, jakby całe pole płonęło. Nigdy nie zapomnę tego huku. To, co zobaczyłem, tak mnie oszołomiło, że nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Bardzo się bałem. Proszę sobie wyobrazić: kolos wielkości bloku mieszkalnego spada z nieba!

Przeczytaj koniecznie: Tu-154M: Gen. Błasik był do końca w kabinie samolotu, który rozbił się w Smoleńsku

Słysząc potężny huk, pracownicy warsztatu wybiegli ze swoich boksów. - Tylko ja rozumiałem, co się stało, więc w panice zacząłem krzyczeć, żeby nikt tam się nie zbliżał. Spodziewałem się, że maszyna lada moment eksploduje.

Jednak dwaj pracownicy, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo, rzucili się biegiem w stronę polany. Jednym z nich był Władimir Iwanow (27 l.). - Wołodia to jest taki narwaniec, co się nikogo nie słucha.

To właśnie on jest autorem pierwszego filmu z miejsca katastrofy. Filmu, który zna już cały świat. - Przy wraku byliśmy sami przez ponad minutę - wspomina Władimir. - Potem od strony lotniska zaczęli nadbiegać milicjanci. Nie widziałem żadnych zwłok, nie zdawałem sobie sprawy, że na pokładzie jest tylu ludzi. Myślałem, że to jest samolot wojskowy. Pachniało paliwem, zrozumiałem, że jest naprawdę niebezpiecznie.

- Mieliśmy wiele szczęścia, że tupolew nie upadł na warsztat… - dodaje Siergiej, który obserwował ostatnie sekundy tragicznego lotu. - To było tak blisko mnie, że później przychodziła mi do głowy absurdalna myśl, że jakby wiatr powiał w tę stronę, to samolot upadłby na nas. A za sąsiada mamy stację benzynową, więc łatwo sobie wyobrazić, co by się tutaj działo… Kiedy wróciłem do domu, zdrowo się napiłem wódki.

W alkoholu szukali też ukojenia inni pracownicy warsztatu. - Na wieść o tej strasznej katastrofie wpadłem w taki stres, że piłem przez tydzień - dodaje Igor. - Moja mama urodziła się w przedwojennej Polsce. Teraz mieszka w Gniezdowie. To tam w 1940 roku pociąg przywiózł polskich oficerów i dalej wywożono ich samochodami do Katynia na rozstrzelanie. Wasz prezydent leciał uczcić ich pamięć. Słowo daję, piłem przez tydzień.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki