Anastazja ma z mężem kawiarnię w Świętochłowicach

i

Autor: kaz Przyjechali do Polski, gdy Rosja zajęła wchodnią Ukrainę

Anastazja wyjechała z Charkowa, bo miasto rozrywały wybuchy. "Gdy dzwonię do rodziców, słyszę strzały"

Anastazja (28 l.) jest projektantką z ukończonym kursem grafiki. Ale na Ukrainie nie miała możliwości, by realizować się w zawodzie. Gdy usłyszała, jak na rodzinny Charków spadają pociski, postanowiła wyjechać z mężem Aleksandrem (38 l.) do Polski. W Świętochłowicach przy ul. Katowickiej 4 prowadzą kawiarnię, gdzie wystawiają własne grafiki.

Skończyła studia w Charkowie ze wzornictwa. Przyjechała do Polski z mężem w 2016 roku. Najpierw przebywali w Poznaniu. - Wybraliśmy Polskę, bo zaczęła się wojna. Charków jest bardzo blisko Donbasu. Studiowało ze mną sporo osób z tego regionu. To była dla nich ogromna tragedia. Ta wojna trwa już tak naprawdę osiem lat. Nie chcieliśmy mieszkać obok miejsca, w którym tyle się dzieje. Kiedy usłyszeliśmy kilka wybuchów w Charkowie, postanowiliśmy się wyprowadzić. To była jedyna słuszna decyzja w tamtym momencie - opowiada w rozmowie z Super Expressem.

Relacja na żywo z konfliktu: Wojna na Ukrainie. NATO: Świat pociągnie Rosję i Białoruś do odpowiedzialności za ich działania 

Obecnie Anastazja mieszka z mężem w Bytomiu. Mówi, że cała aglomeracja śląska przypomina rozmiarami jej rodzinne miasto. Dlatego czuje się, jak w swoim domu. Razem z Aleksandrem stworzyli kawiarnię, w której wystawiają grafiki. Można je kupić, by wesprzeć uchodźców. - Wczoraj (24 lutego przyp. red.) kupiono u nas 90 procent wszystkich grafik, jakie mamy. Pieniądze chcemy przeznaczyć na pomoc dla naszych braci i sióstr z Ukrainy. Będziemy jeździć na granicę, zabierać ich i pomagać im w poszukiwaniu mieszkań - dodaje. Anastazja chce także zebrać środki, by ściągnąć do Polski swoją rodzinę. - Mówią, że raczej będą chcieli wyjechać, bo sytuacja jest dramatyczna. Wysadzili lotnisko, które jest 30 kilometrów od domu moich rodziców. Kiedy do nich dzwoniłam, słyszałam strzały - dodaje Anastazja. Mówi, że jej rodzice całą noc spali w ubraniach, żeby się schować na wypadek nalotu w pobliskim schronisku. Na razie ocenia szanse na wydostanie bliskich z Ukrainy bardzo nisko. Cały czas ma z nimi kontakt, podobnie jak z przyjaciółmi.

Czytaj koniecznie: Rosjanie ostrzelali przedszkole! Ranne dzieci, Ukraina idzie do trybunału w Hadze

- Często pytam znajomych, czy nie chcieliby zamieszkać w Polsce. Mówią, że bardzo chętnie, ale nie mają jak się wydostać z miasta. Drogi są zablokowane, mosty zniszczone, nie ma paliwa na stacjach. Samochodem nie ma szans, pociągi nie jeżdżą, żaden samolot nie poleci - opowiada.

Anastazja ma cały czas dostęp do najnowszych informacji z frontu. Jej dziadek mieszka w małej wsi przy granicy z Rosją. - Widział kolumnę aut i czołgów, która przejeżdżała przez granicę przez dwie godziny. Z rakietami - opowiada. Wszędzie wiszą rosyjskie flagi. - Oni uznają, że to już jest ich - mówi.

Ludzie pytają Anastazję, jak mogą pomóc. - Jeżeli ktoś ma samochód i ma możliwość kogoś zabrać z granicy, udostępnić mieszkanie, pokój, kanapę, niech pomoże. Ci ludzie nie mają gdzie iść. Najczęściej mają jeden plecak czy walizkę. Mieszkania, majątki, to już nie ma znaczenia.

Zobacz koniecznie: Wojna na Ukrainie to nie pierwszy haniebny wyczyn Putina. Wcześniej zdarzyło się to... Tysiące osób zginęło. Pamiętacie?

gen. Waldemar Skrzypczak: Ukraińcy zrobią Putinowi drugi Grozny [Super Raport]

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki