Sosnowiec: Jolanta powiedziała mężowi, że odchodzi. Wyjął broń i strzelił jej w głowę

i

Autor: Siepomaga.pl Sosnowiec: Jolanta powiedziała mężowi, że odchodzi. Wyjął broń i strzelił jej w głowę

Sosnowiec: Jolanta powiedziała mężowi, że odchodzi. Wyjął broń i strzelił jej w głowę

2021-06-17 17:27

Jolanta Pawluś z Sosnowca postanowiła odejść od swojego męża. Powiedziała mu, że odchodzi, ale on nie chciał przyjąć tego do wiadomości. W nocy chwycił za broń i strzelił jej prosto w głowę. Syn kobiety zdecydował się opowiedzieć o dramatycznych przeżyciach swojej mamy. Jego wstrząsająca relacja wbija w fotel.

Dramat Jolanty Pawluś z Sosnowca zaczął się w 2020 roku. Jej syn postanowił opowiedzieć o wstrząsających przeżyciach mamy na łamach serwisu siepomaga.pl, gdzie prowadzona jest zbiórka na leczenie i rehabilitację kobiety, której udało się przeżyć horror. "Rok 2020 nie zaczął się dla nas szczęśliwie. 22 lutego w wieku 38 lat zmarł nagle mój starszy brat. Nie zdążyłem się jeszcze podnieść z jednej tragedii, wówczas nastąpiła kolejna. W nocy z 30 na 31 marca moja ukochana mama, która całe życie nam poświęciła, została postrzelona w głowę przez swojego męża. Chciała od niego odejść, on jej nie pozwolił. Chciał ją zabić, szczęśliwie mu się to nie udało. Od tego momentu wszystko pamiętam jak przez mgłę. Natychmiastowa bardzo poważna operacja na głowie, której mogła nie przeżyć. Codziennie mówiono: proszę przygotować się na najgorsze. Jednak mimo tego, że miała 5% szans na przeżycie, wbrew wszystkiemu i wszystkim przeżyła", czytamy. Mąż pani Jolanty, jak udało nam się ustalić, trafił do aresztu. Za to, co zrobił kobiecie, grozi mu więzienie. 

Trudna i kosztowna rehabilitacja. Pani Jolanta potrzebuje pomocy

Ponad miesiąc na oddziale intensywnej terapii, potem oddział neurochirugii i rehabilitacja szpitalna. Łącznie w szpitalu pani Jolanta była ponad pół roku. "Szok, niedowierzanie, złość, ogromny smutek i strach o to, co dalej będzie – to uczucia, które towarzyszyły mi każdego dnia. Od pierwszych minut po tragedii nie potrafiłem zrobić nic. To moja żona, mimo ciężkiego stanu psychicznego, wzięła na swoje barki kontakt z lekarzami, rehabilitantami, załatwianie spraw urzędowych. Gdyby nie ona, nie dałbym sobie rady", opowiada syn kobiety. "Mama została wypisana ze szpitala pod koniec sierpnia 2020r. Jak żywy trup z koszulką dokumentów, recept, z rurką w szyi (konieczne było ciągłe odsysanie), z rurką w nosie (przez którą była dłuższy czas żywiona), z zagrzybiałymi stopami… Była cała sztywna. Z dnia na dzień pomimo konieczności utrzymania swojej rodziny, sześcioletniego wówczas syna, musieliśmy utrzymać niepełnosprawną osobę: zapewnić jej prywatnego rehabilitanta, neurologopedę, leki, artykuły higieniczne. To były jak dla nas ogromne koszty. Nie było łatwo, bo wiele rzeczy musieliśmy sobie odmawiać. Ale upór i dążenie do celu przyniosły w końcu wymierne efekty. Z osoby, która była połowicznie porażona, jadła przez rurkę w nosie, była odsysana, nie mówiła, stawała się z powrotem sobą", czytamy.

Duża poprawa i nadzieja na powrót do sprawności. Kobieta się nie poddaje

Dzięki ciężkiej pracy pani Jolanta zrobiła ogromne postępy. Porażona część twarzy zaczęła się poruszać. "Mama mówi pojedyncze słowa, czasem nawet całe zdanie. Przestała być odsysana po ok. miesiącu, po miesiącu również wyciągnięto jej rurkę z nosa. Zaczęła jeść i pić sama. Posadzona sama je, umie posługiwać się sztućcami, sama pije zarówno z butelki jak i kubka. Wykazuje emocje. Cieszy się, złości, płacze. Ale przyszedł moment kiedy rehabilitacja domowa przestaje przynosić zamierzone efekty. Jedyną szansą dla mamy, aby wrócić do większej sprawności, jest pobyt w specjalistycznym ośrodku urazów mózgu PCRF Votum pod Krakowem", opowiada syn kobiety. "Cena pobytu przewyższa jednak nasze możliwości finansowe. Dlatego błagamy Państwa o pomoc. Cudem uniknęła śmierci, dajmy jej szansę na powrót do sprawności. Gdybyśmy nie musieli, nie prosilibyśmy o pomoc. Mama ma dopiero 57 lat, przed wypadkiem była bardzo żywiołową, uczynną osobą, którą większość osób bardzo lubiła. Była taką szaloną babcią dla naszego syna i bardzo lubiła się z nim wygłupiać. Kochała zwierzęta, jazdę na rowerze, a najnowszą miłością była dla niej uprawa kwiatów. Marzyła, aby na starość mieć normalne, spokojne życie wśród rodziny. Miesiąc przed tragedią straciła syna. Tęsknimy za nią, szczególnie nasz siedmioletni syn, jej ukochany wnuczek. Chcielibyśmy, żeby była jeszcze szczęśliwa", mówi.

Pomóc pani Jolancie można tutaj: Siepomaga.pl

Sonda
Czy pomagasz potrzebującym proszącym o wsparcie na ulicy?
Wzruszający napis na grobie okradzionego przez hieny

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki