Żyje bo nie poszedł do pracy

i

Autor: Art Service

Tragedia w Zofiówce: Żyje, bo nie poszedł do pracy

2022-04-25 20:44

Pan Łukasz spod Jastrzębia-Zdroju żyje tylko dlatego, że nie stawił się w pracy. Był rozpisany na nocną zmianę. Akurat tę, podczas której doszło do tragedii. W nocy z piątku na sobotę, w chodniku robót przygotowawczych na poziomie 900 m, w pokładzie 412, w Kopalni Węgla Kamiennego Zofiówka w Jastrzębiu-Zdroju, doszło do tragicznego wstrząsu, wskutek którego życie straciło sześciu górników, a czterech wciąż uważa się za zaginionych. Cudem ocalały górnik do tej pory jest w szoku. Trudno mu cieszyć się, z faktu, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności przeżył, podczas gdy życie stracili jego bliscy przyjaciele. "Byliśmy jak bracia".

To czarny tydzień dla polskiego górnictwa. Najpierw tragedia w kopalni Pniówek w Pawłowicach, a niespełna trzy dni później w Zofiówce w Jastrzębiu-Zdroju. Bilans ofiar wciąż rośnie. Ratownicy dziś (poniedziałek, 25 kwietnia) dotarli do ciał dwóch ofiar wstrząsu, jeden z nich 51-latek osierocił dwoje już dorosłych dzieci, drugiego trzeba będzie zidentyfikować. W tym celu pobrano już materiał genetyczny od rodziny. 

W kopalni Zofiówka odnaleziono dwa kolejne ciała. Morze zniczy przed kopalnia metanową.

Pan Łukasz spod Jastrzębia-Zdroju od 18 lat pracuje jako górnik. Najpierw pierwsze dwa lata pracował na Piniówku, potem przeszedł do KWK Zofiówka i tak już zostało. Jest strzałowym. W piątek po południu miał stawić się w pracy. – Byłem na liście – opowiada w rozmowie z Super Expressem. Dodaje, że w pracy się nie stawił tylko dlatego, że nie dostał od lekarza zdolności do pracy. – W styczniu uległem wypadkowi w pracy. Wydarzył się on dokłanie 13 stycznia. Połamałem nogę, kamień mi na nią spadł – mówi pan Łukasz. W skutek styczniowego wypadku jego noga została połamana w dwóch miejscach, a on sam unieruchomiony na wiele tygodni.

W kwietniu górnik miał nadzieję na powrót do pracy. Został nawet wpisany na listę nocnej zmiany, akurat tej tragicznej, podczas której doszło do wypadku. Ale lekarz medycyny pracy uznał, że stan zdrowia na to nie pozwala. To uratowało mu życie. – Jest mi co innego pisane, po prostu – dodaje. Panu Łukaszowi trudno jednak cieszyć się z faktu, że uciekł śmierci spod kosy. W kopalni zginęli jego przyjaciele.

O wypadku dowiedziałem się z samego rana w sobotę. Koledzy zaczęli dzwonić, widzieli moje nazwisko na liście. Bardzo byli zdziwieni, gdy usłyszeli mój głos w słuchawce. Zginęło pięciu chłopaków z mojej brygady przodkowej. Byliśmy jak bracia. Spotykaliśmy się w pracy i po robocie. Razem spędzaliśmy czas, mogliśmy na siebie liczyć. Nasze dzieci wspólnie się bawiły, byliśmy jak rodzina – mówi pan Łukasz.

Od dwóch dni nie może spać, gdy zamyka oczy, cały czas ma przed oczami uśmiechnięte twarze przyjaciół, których już nie zobaczy. – Nie wiem, jak sobie z tym poradzę, gdy minie szok. W 2005 roku także przeżyłem podobny wypadek. Był wyrzut w rejonie D. Wtedy zginęło trzech górników, ja wyszedłem o własnych siłach – dodaje.

Sonda
Czy kopalnie na Śląsku powinny być zamykane?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki