W piątek wyszła ze szpitala, w poniedziałek już nie żyła. Czy lekarze ze szpitala w Rybniku otruli pacjentkę?

i

Autor: Google Street View W piątek wyszła ze szpitala, w poniedziałek już nie żyła. Czy lekarze ze szpitala w Rybniku otruli pacjentkę?

W piątek wyszła ze szpitala, w poniedziałek już nie żyła. Czy lekarze ze szpitala w Rybniku otruli pacjentkę?

2019-06-25 10:49

59-letnia Małgorzata wyszła ze Szpitala Psychiatrycznego w Rybniku. Cierpiała od dłuższego czasu na schizofrenię oraz nadciśnienie. W placówce spędziła 60 dni. Dokładnie 3 doby po wyjściu ze szpitala zmarła w Sosnowcu w miejscu zamieszkania. Syn Artur twierdzi, że lekarze nie dopełnili swoich obowiązków. Mało tego, oskarża ich o otrucie kobiety.

"Moja mama została otruta"

Wszystko zaczęło się w 2017 roku. Małgorzata chorowała na schizofrenię. Choroba objawiała się tym, że kobieta słyszała tajemnicze głosy, z powodu halucynacji czuła ogromny lęk. Początkowo była hospitalizowana w szpitalu w Sosnowcu, ale tam zabrakło miejsc. Kobietę przewieziono do Rybnika. Trafiła tam po raz drugi - pierwszy raz w 2014 roku. Już wtedy Małgorzata cierpiała na nadciśnienie, które zresztą było wówczas w Rybniku leczone, na co syn 59-latki, pan Artur, ma dowody w postaci dokumentów o historii choroby.

Jego zdaniem, gdy kobieta trafiła 3 lata później ponownie do placówki w Rybniku, nadciśnienie zbagatelizowano, choć interweniujący lekarze z Sosnowca twierdzili, że może ono stanowić zagrożenie życia. Artur twierdzi, że kobieta nie otrzymywała leków, co mogło doprowadzić do zawału, jaki miał miejsce w szpitalu.

- Mama już od 2005 roku chorowała na nadciśnienie. Lekarze z Rybnika nie podawali jej leków na serce, a przecież przebywała tam 60 dni. Po opuszczeniu placówki była wyniszczona. Mama przed pójściem do szpitala nie wyglądała tak koszmarnie, nie miała takich obrażeń - twierdzi Artur. I dodaje, że właśnie z rybnickiej placówki "wyniosła" obrzęk i wstrząs mózgu, miała również potłuczenia w okolicy wątroby.

- To nie mogło powstać między piątkiem, kiedy wyszła ze szpitala, a poniedziałkiem, kiedy zmarła, bowiem nie opuszczała mieszkania - podkreśla syn zmarłej.

Lista zarzutów, jakie stawia syn zmarłej kobiety jest jednak jeszcze dłuższa. Artur podkreśla, że w Państwowym Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku Małgorzacie podawano promazynę - lek psychotropowy, mający działanie uspokajające. Jego zdaniem lekarze zastosowali zbyt wysoką dawkę leku, która mogła doprowadzić do śmierci kobiety w poniedziałek 24 lipca 2017 roku - dokładnie 3 dni po opuszczeniu szpitala w Rybniku.

Według policyjnej notatki 59-latka została znaleziona w mieszkaniu. Syn twierdzi, że kobieta leżała na klatce schodowej. Artur relacjonuje również, że tuz przed śmiercią zwymiotowała. - Jeśli zabrano by próbkę do badań od razu byłoby wiadome, że mama została otruta - twierdzi Artur. - Sekcja zwłok wykazała wstrząs i obrzęk mózgu oraz płuc. Ale moim zdaniem to niemożliwe, ponieważ obrzęk powstaje przy upadku z dużej wysokości. Z kolei obrzęk płuc mógł powstać w wyniku nie podawania przez personel leków na nadciśnienie - pytałem nawet lekarzy w tej sprawie. A przecież bez nich mamie groził udar lub zawał - dodaje. 

Śledztwo się toczy...

- Od 2017 roku przez półtora roku prokuratura nie podjęła żadnych działań w tej sprawie. Dopiero po tym, jak zareagował mój pełnomocnik, prokuratura zajęła się całą sprawą. Nie próbowała wyjaśnić, co się zdarzyło naprawdę. Skąd wzięły się obrażenia czy obrzęk - mówi syn zmarłej kobiety.

Zapytaliśmy o komentarz do tej sprawy przedstawicieli rybnickiego szpitala. Ci odesłali nas do sosnowieckiej prokuratury. - Szpital nie udziela tego typu informacji (...). Szpital nie ma wiedzy która pozwoliłaby odpowiedzieć na Pańskie pytania. Proszę zwrócić się do Prokuratury, która prowadzi postępowanie wyjaśniające - napisał Ryszard Kamała, rzecznik placówki.

- W Prokuraturze Rejonowej Sosnowiec Północ prowadzone jest jedno postępowanie, którego przedmiotem jest ustalenie, czy opieka i leczenie maiki wskazanej przez Pana osoby w szpitalu w Rybniku były właściwe i zgodne z aktualną wiedzą i sztuką medyczną. Kolejnym wątkiem sprawy jest ocena prawidłowości opieki sprawowanej nad zmarłą przez pracownice MOPS w Sosnowcu w miejscu jej zamieszkania. Z ustaleń sprawy wynika, iż matka wymienionego zmarła w Sosnowcu, w swoim mieszkaniu. Przyczyną zgonu było przedawkowanie leku. W sprawie wykonano wszystkie czynności dowodowe ze świadkami. W chwili obecnej trwa opracowanie opinii przez biegłych z zakresu medycyny. Przedmiotem oceny biegłych jest także kwestia oceny prawidłowości zaleceń leków, jakie zostały zaordynowane matce pokrzywdzonego oraz ich dawek. Treść opinii przesądzi kwestii zasadności przedstawienia zarzutów. Wobec faktu, iż postępowanie nie jest zakończone, z uwagi na jego dobro, nie jest możliwe udzielenie bliższych informacji o sprawie - tłumaczy Zbigniew Pawlik, Prokurator Rejonowy.

Co z opiekunkami?

W tej sprawie jest jeszcze jedna rzecz, która bulwersuje Pana Artura. Jego zdaniem opiekunki, które zajmowały się jego mamą, również nie dopełniły swoich obowiązków. W dniu śmierci Małgorzaty jedna z nich miała zauważyć zmarłą leżącą na klatce, zamknąć drzwi do mieszkania i dopiero wezwać pomoc. Opiekunki z sosnowieckiego MOPS miały trzy razy dziennie odwiedzać kobietę, podawać jej leki. Zdaniem Pana Artura nie wywiązywały się należycie ze swoich obowiązków. Również nie wiadomo, co tak naprawdę działo się 24 lipca 2017 roku, kiedy jedna z opiekunek przyszła do domu Małgorzaty. Prokuratura zajmuje się sprawą, choć jak mówi syn zmarłej, długo z tym zwlekała.

Pan Artur nie mógł na własną rękę opiekować się schorowaną matką. Sam potrzebował pomocy - przeszedł operację głowy po wykryciu guza. Śmierć mamy sprawiła, że przeżył ogromny stres. Gdy po raz pierwszy umówiliśmy się na spotkanie nie przyjechał, bowiem na samą myśl o wspomnieniu traumatycznych wydarzeń z lipca 2017 roku zemdlał w mieszkaniu, o czym poinformowała mnie jego małżonka.

Do sprawy będziemy wracać.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki