Między stylem, a emocją, od lnu i aksamitu, po slow glamour - magiczna ewolucja świątecznych stylizacji

Święta Bożego Narodzenia od zawsze miały swój własny kod estetyczny. Ubranie wybierane na ten czas nie jest tylko kwestią gustu, to gest, rytuał, symboliczny język ciepła i bliskości. W sposób niemal niezauważalny przez dekady zmieniało się to, co uważaliśmy za „świąteczne”. Zmieniały się tkaniny, kolory, kroje i wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać elegancja w najbardziej magicznym czasie roku. A wraz z nimi, zmienialiśmy się my sami.

moda na jesień

i

Autor: Shutterstock

W dawnych czasach świąteczna garderoba była ściśle związana z rytmem natury i cyklem życia wspólnoty. Strój odświętny był często jedynym naprawdę eleganckim ubiorem w całym roku. W wiejskich domach kobiety zakładały ręcznie tkane lniane koszule, ozdobione haftem, który miał chronić i błogosławić. Mężczyźni wkładali surduty lub żupany, pachnące dymem i mydłem, które czekały w skrzyni na wyjątkowe okazje.

Świąteczne tkaniny mówiły językiem bliskości i pracy rąk, grubsze, naturalne, w dotyku ciepłe i uczciwe. Zimą rozkwitały barwione wełny, a aksamit i jedwab, jeśli już się pojawiały, należały do świata dworów i mieszczańskiej elegancji. Święta były wtedy bardziej o wspólnocie niż o wizerunku. Ubranie nie miało zdobić, ale wyrażać szacunek do chwili.

W „Chłopach” Władysława Reymonta świąteczne stroje mieszkańców Lipiec emanują prostą elegancją: gęsto tkane wełniaki, bielone lniane koszule, chusty o drobnych wzorach, sukmany ciężkie jak zimowy czas. Każda tkanina niesie ślad ręcznej pracy, pieczołowicie skręcone barwne przędze, ciepło zatrzymane w włóknach. W Wigilię materia stawała się symbolem godności, odświętna, pielęgnowana tak, jak pielęgnuje się tradycję.

Kobiety wyciągały stroje z ciężkich wiekowych kufrów, z których unosił się zapach wełny przechowywanej miesiącami w płóciennych zawiniątkach, jakby sama tkanina oddychała głębiej, szykując się na święta. Najlepsze spódnice, utkane gęstym splotem wełniaki, barwione na czerwono, zielono czy granatowo. W ich strukturze kryje się stara wiedza, skręt przędzy, który chronił przed zimnem, przetykane kolorami pasma, które migotały przy każdym ruchu, naturalne oleje zachowane w włóknach, dzięki którym tkanina była odporna na wiatr i mróz. Dla inżyniera włókiennictwa te spódnice to mikroświat. Nieprecyzyjne ręczne farbowanie, ryzyko nierównomiernego kąpielowania, ciepło zmagazynowane w objętości włókna, ale dla mieszkańców Lipiec były po prostu „najlepsze”, czyli odświętne.

Starsze kobiety nakładają chusty, czasem jedwabne, czasem wełniane, misternie tkane, o drobnych wzorach, które dziś analizowałoby się pod lupą, badając jakość barwników i powtarzalność raportu. Ale w Lipcach nikt nie szukał powtarzalności, liczyła się odświętność, drobny błysk, to nieuchwytne „lepsze”, które widać zwłaszcza wtedy, gdy w izbie palą się świece.

Patrząc na tę scenę oczami inżyniera włókiennictwa, trudno nie zachwycić się precyzją dawnej prostoty. Stroje świąteczne nie były modą, były strukturą życia. Ich odporność, gęstość, sprężystość, zdolność do zatrzymywania ciepła czy oddychania, wszystko to wynikało z doświadczenia pokoleń. A jednocześnie, w nostalgii tamtych chwil, materia staje się czymś więcej niż technologią, staje się czułością. Tkaniny w Lipcach nie miały logo, metek ani certyfikatów. Miały jedynie swoje włókno, splot i ludzką pamięć, a to wystarczało, by stały się strojami na wyjątkowy czas.

Choć historia mody najczęściej celebruje błysk i glamour, święta w czasie II wojny światowej miały zupełnie inny wymiar. A jednak, mimo bombardowań, strachu i niepewności, ludzie świętowali. Czasem przy gałązce świerku, czasem przy świecy zastępującej choinkowe światła, czasem w ukryciu. Było to świętowanie ciche, ale niezwykle heroiczne, powolny, uporczywy sposób zachowania człowieczeństwa.

Wigilia nie była wtedy momentem na stylizacje, ale na gest. Na założenie jedynej odświętnej rzeczy, choćby znoszonej, łatanej, wielokrotnie cerowanej. Sukienki przerabiano z zasłon, spodnie ze starych mundurów, swetry pruto i dziergano od nowa. Panowała moda na „to, co jest”, moda rodząca się z potrzeby przetrwania, kreatywności i troski. Kolory były ciemne, czerń, granat, zieleń. Nie dlatego, że tak dyktowały trendy, lecz dlatego, że brakowało barwników, a żałoba była wszechobecna.

Były to święta surowe, ale intensywnie ludzkie. Moda wojny wpisała się w historię świątecznego ubioru jako rozdział o symbolicznej elegancji, o pięknie, które istniało mimo wszystko.

W powojennej rzeczywistości, kiedy Europa powoli odbudowywała się z ruin, święta znów stały się przestrzenią dla estetyki…i marzeń. W latach 50. i 60. w Polsce i na Zachodzie pojawiły się pierwsze magazyny modowe pokazujące, jak można „ubrać się na święta”. Na stołach błyszczały kryształy, a w szafach nowe tkaniny, syntetyczne włókna, atłasy, błyszczące żakardy. Święta pachniały piernikiem i nowoczesnymi perfumami, a połysk cekinów odbijał światło lampek choinkowych.

To był czas, kiedy elegancja domowa stawała się sztuką. Kobiety wybierały aksamitne sukienki, koszule z żabotami, spódnice w kratę; mężczyźni wkładali wełniane marynarki i krawaty, nawet jeśli Wigilię spędzano w czteroosobowej kawalerce. W świątecznej modzie lat 70. i 80. było coś z marzenia o lepszym świecie, trochę kiczu, trochę tęsknoty, ale przede wszystkim pragnienie, by w ten jeden wieczór wszystko wyglądało piękniej, bardziej „jak z filmu”.

Lata 90. przyniosły modową rewolucję. Na ulicach i w domach pojawił się blask. Dosłownie. Cekiny, lureks, satyna, metaliczne akcenty i złote dodatki stały się nowym językiem świątecznego stylu. Pojawiło się pojęcie „świątecznej stylizacji”, nie tylko stroju odświętnego, ale looku, który dobrze wygląda na zdjęciach, w towarzystwie choinki i kieliszka szampana.

Święta przestały być tylko rodzinne, stały się również performatywne. Złoto mieszało się z czerwienią, koronki z połyskiem, a jedwab z poliestrem. Moda, podobnie jak dekoracje, zaczęła być częścią świątecznego spektaklu. W czasach, gdy rodziły się media społecznościowe, ubranie zaczęło opowiadać historię nie tylko przy stole, ale i w kadrze.

Dziś świąteczna moda znów zwraca się ku ciszy i autentyczności. Po latach nadmiaru i błysku coraz częściej wybieramy to, co miękkie, naturalne, prawdziwe. Wełniany sweter z drobnym splotem, koszula z organicznej bawełny, sukienka z lnu lub jedwabiu, która nie tylko wygląda, ale też „oddycha”. Świąteczna stylizacja przestaje być pokazem, staje się gestem troski o siebie i o świat.

 Święta w modzie slow to nie tylko kolory i krój, ale też faktura i emocja. W modnych stylizacjach na Wigilię czy pierwszy dzień świąt dominuje minimalizm i zmysłowość tkanin. Coraz częściej doceniamy miękki kaszmir, delikatny tiul, jedwabny połysk, a obok nich rękodzieło, vintage, drobiazgi z historią. Powraca aksamit, ale już nie teatralny, lecz subtelny. Czerwień nie jest krzykiem, lecz akcentem. Moda, jakby na nowo, przypomina sobie o tym, że święta to przede wszystkim czułość.

Ewolucja świątecznych stylizacji to w istocie historia naszych emocji – od potrzeby przynależności po pragnienie indywidualności. Dawniej strój miał łączyć, dziś ma też opowiadać o tożsamości. Ale niezależnie od epoki, w świętach zawsze chodziło o jedno, o piękno w dotyku. O miękkość wełny, połysk świec, o ciepło, które czujemy, kiedy coś, lub ktoś, jest nam bliski.

Święta są jak tkanina utkane z wielu warstw, z tradycji, wspomnień, trendów i drobnych gestów. Moda tylko pomaga je odczytać. W każdym z nas mieszka bowiem tęsknota za chwilą, w której świat zwalnia, a my, choć przez moment, możemy być u siebie. W jedwabiu, w wełnie, w świątecznym świetle, które nie oślepia, ale otula.

Autor: Iwona Sasin

Iwona Sasin

i

Autor: Iwona Sasin/ Materiały prasowe

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki