Maria Skłodowska-Curie i jej ROMANSE. Diabelski trójkąt i "najbardziej erotyczne oczy w Paryżu"

2017-03-06 12:01

Maria Skłodowska-Curie przeżyła trzy wielkie miłości: nieszczęśliwą, rozsądną i szaloną. Pierwsza odebrała jej spontaniczność, druga zrobiła z niej szanowaną żonę, matkę i wdowę, trzecia rzuciła na pożarcie bulwarówkom.

Zanim właścicielka niesfornych włosów i "najbardziej erotycznych oczu w Paryżu" spoczęła w ołowianej trumnie, zatoczyła miłosne koło, znajdując u kresu życia oparcie w mężczyźnie, który w młodości ją porzucił. Nazywał się Kazimierz Żorawski. Kiedy go poznała, był zdolnym studentem matematyki, synem zarządcy majątku Szczuki, gdzie Maria, jeszcze naiwna i spontaniczna, pracowała jako guwernantka. Wpadła w tę miłość bez opamiętania, dla planowanego małżeństwa z Kaziem rezygnując z wyjazdu na Sorbonę.

Precz z mej pamięci

Wybranek, przy którym szczytem jej osiągnięć stałoby się zapewne bycie panią profesorową, był piękny niczym ordynat Michorowski, bohater nienapisanego jeszcze romansu Mniszkówny, i podobnie jak on miał rodzinę nieznoszącą mezaliansów. Bez walki uległ sugestiom, że ślub z "kobietą, która musi zarabiać" nie doprowadzi go do świetlanej przyszłości. Mając jednak wyraźną skłonność do zarabiających kobiet, wkrótce po porzuceniu Skłodowskiej ożenił się z dziewczyną, która objęła w Szczukach jej posadę. Wieść o upokarzającym postępku Kazia sprawiła, że świeżo upieczona studentka Sorbony, mając wokół siebie liczne grono francuskich studentów, żywo zainteresowanych nie tylko jej intelektem, wykazywała brak reakcji, intrygując tym młodych chemików i fizyków. Do zdjęć pozowała z kamienną twarzą, nosiła suknie a' la stara ciotka w żałobie, a niesforne loczki, przydające jej dziewczęcego uroku, bezlitośnie wygładzała za pomocą pomad prostujących, hitu ówczesnej kosmetologii, sprzed radioaktywnych kremów, będących jej późniejszą zasługą.

Przykładna żona

Skutkiem młodzieńczego zawodu miłosnego była idea niewiązania się z mężczyznami skłonnymi do gorących wyznań jako potencjalnymi bałamutnikami. Być może postanowienie to spełzłoby na niczym, gdyby nie zainteresowanie starszego o pięć lat uczonego, Piotra Curie. Maria uznała, że Piotr, którego szanuje, podziwia i dzieli z nim wspólne pasje, jest dobrym kandydatem na męża. Jeśli porzuci, nie będzie bolało, a nie porzuci, bo kocha. Mawiała potem, że Piotr "uwiódł ją ideałami". Ślub ze znanym francuskim uczonym zrobił ze Skłodowskiej ulubienicę miejscowej prasy. Wspólnie odnosili sukcesy, prowadzili się bez ekscesów, on był przystojny, ona interesująca. Stanowili publiczny wzorzec nowoczesnej pary. Maria z polskiej książki kucharskiej nauczyła się gotować. Po "substraty" potrzebne do robienia obiadów osobiście chodziła na targ. Piotr zainteresował się przedmiotem badań żony, właściwościami uranu, porzucając własne badania nad kryształami. Ten kryształowy człowiek, dobry, uczciwy i wierny, najwyraźniej nie umiał sprostać tłumionej przez żonę potrzebie namiętności. Na Sorbonie plotkowano, że młodsza córka państwa Curie, Ewa, została poczęta z asystentem profesora.

Koła fortuny

Związek z Piotrem skończył się tragicznie w 1906 roku, akurat w momencie, kiedy zaczęło w nim zgrzytać. Curie zginął pod kołami rozpędzonego powozu. Maria została sama z dwiema córkami, z których jedna miała 9, a druga 2 lata. Wstrząśnięta nagłą odmianą losu i zniknięciem "przyjaźni swojego życia", stała się mimo woli ukochaną wdową Paryża. Szanowaną, ba, czczoną, przedwcześnie zaliczoną do matron. Wymknęła się tej ocenie doprowadziwszy do skandalu. Jej reputacja pośród paryskich świętoszków legła w gruzach, bulwarówki przestrzegały przed nieprzyzwoitością Skłodowskiej stateczne żony uczonych. W okna jej pracowni poleciały kamienie. Wszystko za sprawą szalonej, tym razem nieposkramianej miłości noblistki do znajomego uczonego, Paula Langevina, który żaląc się koleżance na domowy terror, szybko zniweczył jej stateczną samotność. Ciemne suknie poszły w kąt, pojawiły się falbanki, loczki odpoczęły od pomad, Skłodowska kwitła, a świat zamierał w świętym oburzeniu. To w tym czasie Albert Einstein ogłosił, że Skłodowska ma "najbardziej erotyczne oczy Paryża". Nawet tolerancyjni Szwedzi nie zaprosili jej po odbiór drugiej Nagrody Nobla, nie chcąc niepotrzebnie erotyzować dostojnej ceremonii. A Maria pisała do przyjaciół bez ogródek, że przeżywa "gorączkę zwaną zakochaniem".

Diabelski trójkąt

Jej wybranek był młodszy, bardzo namiętny i jeszcze bardziej żonaty. Siła jego małżeństwa polegała na tym, że miał czworo dzieci, piekielnie zazdrosną żonę, mającą zwyczaj bicia go na przemian żelazkiem i krzesłem, oraz teściową, która dla ratowania małżeństwa córki zrobiłaby wszystko. Jedną z takich rzeczy było wynajęcie złodzieja, który włamał się do mieszkania kochanków i ukradł ich pełne opisów akcji miłosnych listy, a następnie odsprzedała prasie. Ideał uczonej, matki i wdowy sięgnął brukowców. Erotyczne uniesienia promieniowały na Paryż i daleko poza miasto. Zrobiło się niezręcznie. Prawicowe szmatławce rozprawiały się z uczoną po swojemu, nazywając ją podłą, rujnującą francuskie rodziny Żydówą. Francuski antysemityzm pożywiał się intymnymi wyznaniami kochanków. A wybranek coraz częściej pocieszał załamaną żonę, aby wreszcie ukoić ją kolejnym, piątym już potomkiem. Skłodowska, upokorzona i załamana, zagroziła mu samobójstwem. Na szczęście wyleczyły ją, jednocześnie trując, promieniotwórcze pierwiastki, na których skupiła całą uwagę, na powrót wbijając się w sztywny gorset uczonej, mocno znoszony i niezdejmowany już do końca życia. Epilog do miłosnej historii z Noblem w tle dopisało życie. Wnuczka Marii, córka Ireny, wyszła za mąż za Michela Langevina, wnuka kochanka sławnej babki.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki