Super Historia:Messerschmitty w szponach orłów

2014-11-24 16:26

Żeby zwycięsko przejść przez "piekło w niebie", pełne płonących, pikujących maszyn, ludzi smażących się żywcem, ryku silników, potrzebna była odrobina szaleństwa, instynkt łowców i chęć odwetu za bomby zrzucane na kobiety i dzieci. Za wrzesień '39. Polacy na brytyjskim niebie to najlepsze, co mogło się przytrafić Anglikom atakowanym przez Luftwaffe.

Dopóki polscy lotnicy nie okazali się łownymi drapieżnikami, skutecznie polującymi na messerschmitty, traktowano ich w Anglii lekceważąco. Będzie z nimi problem - wyrokowali szkoleniowcy, widząc nasze nonszalanckie podejście do procedur. Wydawało się, że chłopcy z Polski za nic mają dyscyplinę i popełniają szkolne błędy. Niepowtarzalny styl, szybkość, celność sokolego oka - wszystko to trudno ocenić, zanim w powietrzu zacznie się prawdziwa bitwa. W lotniczych starciach o Anglię wzięło udział 151 polskich pilotów. Na wyspiarskim niebie biły się polskie dywizjony myśliwskie 303 i 302 oraz bombowce dywizjonów 300 i 301. Zginęło 33 pilotów. Taka była cena zestrzelenia 203 niemieckich maszyn i poważnego uszkodzenia 36. Aż 12 procent strat, jakie odniosło Luftwaffe w bitwie o Anglię, to skutek akcji naszych lotników.

Polskie dywizjony wkroczyły na arenę walk w krytycznym momencie, 24 sierpnia. Usiłując pokonać opór angielskiego nieba, wróg skierował wtedy uwagę także na ziemię, atakując lotniska, a wkrótce i miasta. Im dotkliwiej obrywali najeźdźcy w powietrzu, tym szybciej zbliżał się moment, kiedy odpuszczą. Polscy lotnicy codziennie, co chwilę, dostarczali im argumentów za tym, żeby uznali Anglię za kraj nie do zdobycia. I za to Anglia ich pokochała.

Zobacz też: Super Historia: Wrzenie zimnej wojny

Pilot bez przycisków

Zanim padły słowa Winstona Churchilla o "tak wielu zawdzięczających tak wiele tak niewielu", trzeba było w morderczej walce pokonać stereotyp słabo wyszkolonego, niesubordynowanego polskiego lotnika. Oświadczenie sir Douglasa Evilla sprzed bitwy o Anglię o tym, że "rząd Jego Królewskiej Mości byłby bardzo dumny, gdyby polskie oddziały stanęły u boku RAF", wydawało się puste. Po odtworzeniu Polskich Sił Powietrznych we Francji, a przed przerzuceniem do Anglii, nasi lotnicy dostali frustrująco przyziemne zadania. Czekała ich musztra, niekończące się apele, podłe warunki w koszarach. Do tego szyderstwa francuskich kolegów, którzy, sądząc po zachowanych listach do kumpli po drugiej stronie Kanału, mieli polskich pilotów za narwańców kpiących z dyscypliny.

Pierwsze loty za płoty

Po dotarciu na Wyspy polscy lotnicy spotkali się z niechęcią pokrywaną brytyjską uprzejmością. Wkuwanie wojskowych komend i regulaminów nie poprawiało im morale. Na sugestie Churchilla, żeby polscy żołnierze sprowadzeni do Anglii "dojrzewali do boju najlepiej jak to możliwe", brytyjskie dowództwo było głuche. Każda wpadka naszego pilota była pretekstem do kpin. Szydzono, że latając brytyjskimi maszynami Polacy zapominają chować lub wysunąć podwozie, że spadają zamiast przyspieszać, bo polskie dźwignie gazu obsługuje się na opak. Zmianę stosunku do polskich sojuszników przyniosła dopiero inwazja Niemców. Każde ręce za sterami samolotu okazały się cenne. "Byłem chory ze strachu" - wspominał brytyjski wojskowy sir Hastings Ismay jeden z sierpniowych dni 1940 roku, kiedy znad kanału nieustannie nadlatywały niemieckie samoloty, a Brytyjczycy nie mieli już rezerw. Wtedy polscy lotnicy, doświadczeni w walkach z Niemcami i "bardzo na Szkopa zawzięci", stali się nagle bezcenni. Nikt już nie kwestionował ich przydatności do powietrznych starć. Zyskali opinię "nieco szalonych, ale niebywale skutecznych". Z dnia na dzień zostali gwiazdami nieba na brytyjskiej ziemi. Oficerowie ich podziwiali, piloci naśladowali, prasa wychwalała, cywile uwielbiali. Bezkrytycznie wierzono w opowieści o niemieckich pilotach wyskakujących z bombowców na widok polskich hurricane'ów.

Sezonowa miłość

Po tym jak uspokoiło się niebo, niedawnych bohaterów czekał zimny prysznic. Z wyżyn uwielbienia polscy lotnicy szybko spadli do roli niechcianych konkurentów w kolejce po zatrudnienie. Pojawiły się głosy, że Anglii gnębionej powojennym kryzysem nie stać na zatrzymywanie u siebie "bądź co bądź obcych" żołnierzy. Presji ulicy uległy władze. Na londyńską paradę zwycięstwa zaproszono jedynie Dywizjon 303, symbolicznie, zapominając o reszcie naszych żołnierzy. W geście solidarności dla pominiętych 8 czerwca 1946 roku ulicami Londynu nie przeszedł wśród wiwatującego tłumu ani jeden polski bohater bitwy o Anglię.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki