Brutalne ataki w metrze w Warszawie. Jeden zaatakował pasażera, drugi próbował wepchnąć kobietę pod pociąg
W ostatnich tygodniach Warszawą wstrząsnęły dwa niepokojące incydenty. Na Żoliborzu 39-letni mężczyzna pod wpływem alkoholu wszczynał awantury, bił przypadkowych ludzi i groził im śmiercią. Kilkanaście dni wcześniej na stacji metra Młociny 42-latek usiłował wepchnąć kobietę pod nadjeżdżający pociąg. Obaj sprawcy byli pijani, a mimo powagi czynów, nie zostali tymczasowo aresztowani.
Co sprawia, że niektóre osoby dopuszczają się brutalnych ataków w miejscach publicznych?
− Najczęściej jest to połączenie indywidualnych deficytów psychicznych i kontekstu społecznego. Z jednej strony mamy osoby z zaburzeniami osobowości, brakiem samokontroli, uzależnieniami, silnym poczuciem frustracji czy brakiem zdolności regulacji emocji. Z drugiej, rosnące napięcia społeczne, kryzysy ekonomiczne, polaryzacja i obniżenie norm społecznych, które w normalnych warunkach hamują zachowania agresywne. Brak kontroli i poczucie anonimowości w tłumie dodatkowo zwiększają prawdopodobieństwo eskalacji − wyjaśnia „Super Expressowi” dr Mateusz Grzesiak, psycholog i wykładowca Akademii WSB.
Świadkowie i osoby korzystające z miejsca, w którym doszło do ataku, mogą doświadczać silnego lęku
A takie zdarzenia odbijają się także na psychice świadków i osób, które regularnie korzystają z miejsc, gdzie doszło do ataków. − Świadkowie i osoby korzystające z miejsca, w którym doszło do ataku, mogą doświadczać silnego lęku, poczucia utraty bezpieczeństwa, a nawet objawów stresu pourazowego (PTSD). Zaczynają unikać danej przestrzeni, czują się bardziej czujni i napięci, a ich codzienne funkcjonowanie zostaje zakłócone. Metro, będące wcześniej neutralnym środkiem transportu, może zostać skojarzone z zagrożeniem − podkreśla psycholog.
Czy można rozpoznać, że ktoś w tłumie jest potencjalnie niebezpieczny? − Sygnałami ostrzegawczymi mogą być: nienaturalne pobudzenie, głośne i agresywne zachowania, brak kontaktu wzrokowego, nadmierne napięcie fizyczne, rozmowy „do siebie” wskazujące na psychozę. Reakcja powinna polegać na unikaniu konfrontacji − zwiększeniu dystansu, szybkim wyjściu z miejsca zdarzenia, zawiadomieniu ochrony czy służb. Próby samodzielnego zatrzymania agresora przez osoby nieprzeszkolone zwiększają ryzyko − ostrzega ekspert.
Brutalne ataki w przestrzeni publicznej nie są tylko problemem jednostki
Zdaniem psychologa, wzrost agresji w miejscach publicznych to nie tylko problem jednostek. − Wzrost agresji publicznej jest wskaźnikiem narastających napięć. Może być skutkiem frustracji ekonomicznych, braku spójności społecznej, polaryzacji politycznej czy kryzysów zdrowia psychicznego. Dane pokazują, że po pandemii i w warunkach niepewności ekonomicznej rośnie liczba osób z zaburzeniami lękowymi, depresją, ale i problemami z regulacją emocji. Brutalne ataki w przestrzeni publicznej nie są więc tylko problemem jednostki − są również sygnałem, że całe społeczeństwo doświadcza kryzysu − podsumowuje dr Mateusz Grzesiak.