Makabryczna śmierć mlodych funkcjonariuszy. Jak zginęli policjanci z dworca Centralnego?

2020-01-18 18:12

Wpadli w poślizg i wypadli z drogi. Ich samochod stoczył się do bagna. Nie mieli szans wydostać się z wraku. Wypadek wydarzył się na pustej drodze nocą dlatego poszukiwania zaginionych policjantów trwały kilka dni.

Sierżant Justyna Zawadka (+28 l.) oraz młodszy aspirant Tomasz Twardo (+32 l.) zginęli w mroźną noc, 2 grudnia podczas odwożenia do Siedlec urzędnika z MSWiA. Nie należało to do ich obowiązków. W drodze powrotnej ich samochód na letnich oponach wypadł z drogi i utonął w stawie w miejscowości Jagodne. Za ich potworną, śmierć, która nie powinna się wydarzyć przeprosił rodziny sam ówczesny minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn. Jak napisała w miesięczniku Policja 997 Irena Fedorowicz roku minister „przeprosił rodzinę Justyny Zawadki za cierpienia. Wobec bólu wdowy po Tomaszu Twardo zabrakło mu słów”.

Zaczęło się od skandalicznego nadużycia i złamania procedur. Funkcjonariusze do Siedlec wysłani zostali nocą z 1 na 2 grudnia. Wsiedli do policyjnego poloneza, na tylnym siedzeniu wieźli dyrektora z MSWiA po imprezie andrzejkowej, na której bawił się w warszawskiej dyskotece. Jak ustaliła PAP zlecił im to dyrektor z MSWiA. Dlatego 3 grudnia Marek Bieńkowski komendant główny Policji zlecił postępowanie wyjaśniające i zawiadomił prokuraturę oraz odwołał ze stanowiska komendanta komisariatu kolejowego kom. Waldemara Płońskiego. W międzyczasie policjanci szukali swoich kolegów. Przeczesywali lasy i łąki wzdłuż trasy z Siedlec. Przepytywali wszystkich we wsiach, na stacjach benzynowych, przydrożnych barach. Brano nawet pod uwagę, że Justyna oraz Tomek sami oddalili się ze służby i razem gdzieś uciekli. Ta hipoteza najbardziej bolała rodziny, rodzice Justyny wiedzieli jak obowiązkowa jest ich córka, żona Tomka czekała z córeczką na niego w domu licząc na cud. Wiedziała, ze mąż świata poza nimi nie widzi.

Prawda wyszła na jaw 5 grudnia rano. Na drodze w Jagodnem ktoś zwrócił uwagę na ślady hamowania na jezdni.

Okazało się, że w drodze powrotnej Justyna oraz Tomek wpadli w poślizg na trasie w miejscowości Jagodne. Ich polonez wyleciał z drogi i utonął w stawie. Funkcjonariuszom nie udało się wydostać z auta. Utopili się w bagnie. Najpierw staw sprawdzili płetwonurkowie. Potwierdzili, że na dnie jest auto policjantów. Na miejscu już była rodzina Justyny oraz Tomasza, wszyscy czekali na dźwig, który wyciągnie samochód z wody. Wszyscy też modlili się, by w środku ich nie było. Gdy śledczy potwierdzili, że we wraku są nieżywi policjanci, na miejscu rozległ się rozrywający serce lament. Najbliżsi Justyny i Tomka chcieli ich zobaczyć, prokurator nie miał zamiaru się zgodzić ale w końcu po dramatycznej awanturze pozwolił im podejść blisko do ciał. Wokół unosił się zapach mułu i brudnej, zmąconej wody ze stawu. Relacja z wydobywania wraku ze stawu pokazywana była w telewizjach na żywo.

Wypadek wydarzyl sie w 2006 roku.

Zmarli policjanci zostali awansowani pośmiertnie. Mieli piękne pogrzeby. Jak wspominają policjanci, było na nich bardzo „niebiesko”. Cześć ich pamięci.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki