Pan Adam, mieszkający w Chlebni, ma w swoim sąsiedztwie prawdziwą bombę ekologiczną. Na sąsiedniej posesji są składowane chemikalia i śmieci. To pozostałość po sortowni, która przestała istnieć. Mężczyzna szuka pomocy, gdzie tylko się da, by pozbyć się niebezpiecznych odpadów. Ale urząd miasta nie zareagował na jego pismo, które pan Adam zaadresował już w 2014 roku. - Są chemikalia, są beczki, śmieci. Od ośmiu lat żyję z tym wszystkim za siatką. Być może już jestem podtruty, ale burmistrza to nie interesuje - mówi zniesmaczony w rozmowie z "Uwagą". Mężczyzna ma nagranie, że w 2019 roku odpady... nadal przywożono w to miejsce! Ale prokuratura się tym nie zainteresowała.
- Podejmowaliśmy działania głównie przez wojewódzkiego inspektora środowiska z racji tego, że na terenie tej posesji działała firma. Działania te nie były skuteczne - przyznaje Łukasz Kapuściak z Urzędu Miasta w Grodzisku Mazowieckim. Ale magistrat był bezradny, bowiem firma sprowadzała chemikalia legalnie. Na wszystko miała zgodę. Dopiero fakt, że odpady zostały porzucone, a odpowiedzialna za nie osoba "znikła", sprawił, iż służby zainteresowały się tematem.
Okazuje się, że w położonych o 50 kilometrów dalej Skierniewicach istniała druga spółka, gdzie pojawiało się nazwisko Hanny W., właścicielki posesji w Chlebni. - Substancje, które były tam składowane, stwarzały bezpośrednie niebezpieczeństwo wybuchu, tym samym zagrażając pobliskim mieszkańcom. Znaleziono tam biały fosfor, różnego rodzaju cyjanki, w tym cyjanek potasu, a więc liczne substancje trujące - podaje prok. Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
W Skierniewicach także doszło do porzucenia odpadów. Chodziło o 20 ton niebezpiecznych substancji. Miasto musiało wyłożyć z własnej kieszeni aż 5 milionów złotych, by je usunąć.
W sprawie rozpoczął się proces sądowy. Hanna W. jest oskarżona o pozostawienie niebezpiecznych chemikaliów i odpadów, które zagrażały mieszkańcom Skierniewic. Kobieta tłumaczy, że przestała się interesować tym, co dzieje się w Skierniewicach i Chlebni, gdy zachorowała na raka. To miało wywołać u niej głęboką depresję. Jak podaje "Uwaga", Hanna W. nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że jedynie pomogła założyć firmę swojemu partnerowi, przekazując mu pełnomocnictwa do jej prowadzenia.Zdaniem jej obrońcy winnym całej sytuacji jest jej zmarły konkubent Marek M. Mężczyzna był w przeszłości karany.
Co ze sprawą z Chlebni? Do sądu na pewno nie trafi! Prokuratura umorzyła śledztwo. Uznała, że nie doszło do skażenia terenu. Gminny urzędnicy są zaskoczeni. Ich zdaniem śledczych nie interesowało nawet to, jakie chemikalia znajdowały się na posesji. - Liczyliśmy na to, że prokuratura w wyniku złożenia przez nas pisma z października 2021 roku, zleci badanie próbek, żebyśmy wiedzieli dokładnie, co tam się znajduje - mówi Łukasz Kapuściak z Urzędu Miasta w Grodzisku Mazowieckim. Magistrat może złożyć prośbę o odwiedzenie śledztwa lub ponowne złożyć wniosek o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Wszystko wskazuje na to, że nikt groźnych chemikaliów nie usunie. W Skierniewicach zrobiło to miasto. Hanna W. miała zwrócić miliony, które poszły na ten cel, ale jak mówi jej adwokat, "jest osobą niewypłacalną".