- Dowody są wystarczające, by uznać winę oskarżonego - powiedział sędzia Przemysław Filipkowski, ogłaszając wyrok dożywocia dla Daniela P. Mówił do pustej ławy oskarżonych, bo 25-latek nie został dowieziony z aresztu. Mordercę przydrożnych prostytutek z trasy Warszawa-Nieporęt zdradziły zapisy z monitoringu, logowania telefonu i... ślady DNA na ciele jednej z ofiar. Pierwsza z nich, Nadieżda V., zginęła w maju 2015 r., jej rozkładające się ciało znaleziono miesiąc później. W sierpniu w tej samej okolicy znaleziono Lilianę R. Prostytutkę uduszono, miała też podcięte gardło. Dorwany cztery miesiące później Daniel P. przyznał się do obu zabójstw i ze szczegółami opowiedział prokuratorowi, jak i dlaczego mordował. - Po 10 minutach ona zaczęła mnie poganiać, a ja nie mogłem dojść. Zaczęliśmy się kłócić, szarpać, chwyciłem ją za szyję, aż przestała się ruszać. Miała jeszcze takie drgawki, jakby konwulsje. Kilka razy uderzyłem ją kamieniem w głowę - wyznał prokuratorowi, opisując zabójstwo Nadieżdy V.
Ze szczegółami opisał też drugie zabójstwo. - Usiadłem na niej i zacząłem dusić. Nadepnąłem jej na gardło, by mieć pewność, że nie żyje. Później przeciąłem jej jeszcze szyję nożykiem, który miałem w kieszeni - opisywał zabójstwo Liliany R.
Ale w sądzie wszystkiego się wyparł. Twierdził, że poprzednią wersję wymusili na nim policjanci. Sędzia Przemysław Filipkowski na głos zastanawiał się, dlaczego tak młoda osoba dokonała tak brutalnych zabójstw. I dodał: - Tylko maksymalna kara uchroni społeczeństwo przed oskarżonym - dodał sędzia. Daniel P. ma też zapłacić po 25 tys. zł rodzinom ofiar.