Warszawa. Dramat przedsiębiorcy z Włoch: Podpalę się, bo brak mi już sił!

2013-08-23 4:00

Władysław Frost (58 l.) od 15 lat próbuje dokończyć budowę trzypiętrowego budynku we Włochach. Kiedyś zatrzymał ją błąd popełniony przez urzędników, dziś wykorzystują to sąsiedzi. Zdesperowany przedsiębiorca postanowił więc przenieść swoją walkę na ulice. "Czy mam podpalić się pod ratuszem?" - pyta za pomocą rozwieszonych w mieście billboardów.

Władysław Frost nie ukrywa, że ma już dość. Jego firma Sanui w 1995 roku wygrała przetarg na dzierżawę działki przy ul. Naukowej, na której postawić miała budynek mieszkalno-usługowy. Docelowo - centrum rehabilitacyjno-medyczne. Firma dostała warunki zabudowy, pozwolenie na budowę i rozpoczęła prace. W 1999 roku, gdy budynek był w stanie surowym, nakazano wstrzymanie robót, bo wojewoda uchylił pozwolenie na budowę.

>>> Fotoradary dały pracę kolejnym urzędnikom: jest 702 zamiast 106


- Okazało się, że urzędnicy nie powiadomili o inwestycji sąsiadów. Od tamtej pory trwa urzędniczy horror - mówi załamany pan Władysław.

Dowód walki o inwestycję to opasłe segregatory z blisko setką wyroków i decyzji sądów administracyjnych oraz wszystkich instancji nadzoru budowlanego, które na zmianę nakazywały kontynuację prac i zakazywały jej.

Od 2009 roku sprawę komplikuje dodatkowo projekt planu zagospodarowania, który nie tylko nie uwzględnia istniejącego już budynku, ale też dopuszcza niższą i jedynie mieszkaniową zabudowę. Plan jest obecnie konsultowany, a wydawane w zastępstwie planu decyzje o warunkach zabudowy są... zaskarżane przez sąsiadów.

- W obecnym stanie prawnym to nie plan miejscowy uniemożliwia realizację inwestycji, lecz trwający konflikt lokalnej społeczności - twierdzi Bartosz Milczarczyk, rzecznik Ratusza.

- Sprzeciwia się wyłącznie dwóch sąsiadów: Jolanta Piecuch, radna dzielnicy Włochy, i Janusz Pawlina, inspektor Wojewódzkiego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, którzy wykorzystują swoje funkcje do blokowania inwestycji - ripostuje Frost.

Nie ukrywa, że dziwi go stanowisko miasta. - Mogliby w 15 minut zmienić zapis w planie zagospodarowania, ale zamiast tego świadomie narażają się na straty z tytułu odszkodowań, o które zmuszony jestem walczyć. Prawnicy wyceniają je na 50 mln zł - mówi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki