Miało być romantycznie i turystycznie. Cztery dni w Londynie, Muzeum Historii Naturalnej, spacer nad Tamizą, nocleg u znajomych. Aleksandra z Olsztyna i Michał z Poznania wszystko zaplanowali miesiąc wcześniej. Na Lotnisko Chopina przyjechali 2,5 godziny przed wylotem, odprawa była zrobiona online. Na miejscu dowiedzieli się tylko, że samolot linii Wizz Air ma 50 minut opóźnienia.
Pechowy wyjazd do Londynu. Zamiast romantycznej podróży zostali uwięzienie na lotnisku
− Chwilę po godz. 21 postanowiliśmy, że pójdziemy na papierosa do palarni, która była kilkanaście metrów od naszej bramki do samolotu − relacjonuje Aleksandra w rozmowie z „Wyborczą”. W środku był jeszcze jeden pasażer lecący do Londynu. Po 10 minutach stało się jasne, że to fatalny błąd. Drzwi automatyczne... nie chciały się otworzyć.
− Nie było przycisku awaryjnego otwierania drzwi ani żadnego innego zabezpieczenia w razie takich okoliczności − mówi „Wyborczej” Michał. Palacze naciskali guzik, czekali, próbowali znowu. Bez skutku. Widzieli przez szybę, jak kolejka do samolotu topnieje. Próbowali rozsunąć drzwi siłą, ale ostrożnie. − Nie chcieliśmy czegoś zepsuć − podkreślają. Udało się tylko na kilka centymetrów.
Najgorsze? Ludzie przechodzili obojętnie. − A jakiś facet stał i nagrywał nas telefonem. Miał przy tym z tego niezły ubaw − mówi Aleksandra. Obsługa lotu zauważyła problem, zapytała tylko, czy lecą do Londynu... i zniknęła. Samolot nie czekał.
Samolot linii Wizz Air odleciał bez pasażerów
Dopiero po około 30 minutach przyszedł ochroniarz. Zerwał prowadnicę, drzwi puściły. Za późno. Około godz. 22 samolot już odleciał. − Może by zaczekał, gdyby na pokładzie były nasze walizki, ale wszyscy mieliśmy tylko bagaż podręczny − mówi Aleksandra.
Po wszystkim nikt się nimi nie zajął. − Zostaliśmy zostawieni sami sobie − relacjonują w „Gazecie Wyborczej”. Próba uzyskania protokołu? Bez szans. Ostatecznie wrócili nocnymi pociągami do Olsztyna i Poznania.
Wypłata odszkodowania i brak zadośćuczynienia od PPL
Polskie Porty Lotnicze przyznały, że doszło do awarii spowodowanej chwilowym brakiem zasilania. Jednocześnie zasugerowały, że pasażerowie mogli użyć zbyt dużej siły. Zarządca lotniska przeprosił za długi czas reakcji i wypłacił 624 zł odszkodowania, ale zadośćuczynienia odmówił.
− Z uwagi na fakt, iż sytuacja nie była wynikiem zaniedbania po stronie portu, a wszelkie procedury serwisowe były dochowane, nie stwierdzono podstaw do wypłaty zadośćuczynienia − tłumaczy biuro prasowe PPL, z którym skontaktowała się "Wyborcza".
Aleksandra nie kryje żalu. − Mogę się tylko cieszyć, że taka sytuacja nie wydarzyła się w chwili zagrożenia, np. pożaru − mówi. A cała podróż skończyła się jednym pechowym papierosem.
Źródło: Gazeta Wyborcza