Minęło właśnie pięć lat od zbrodni w domowym zaciszu. Mieszkańcy Kozienic długo jeszcze nie zapomną grudniowej nocy sprzed pięciu lat i dramatu, który rozegrał się przy ul. Kopernika. Dominika P. wynajmowała tam w bloku mieszkanie. Pracowała w drogerii, dbała o sześcioletnią córeczkę, planowała przyszłość. Patryk G. – jej partner i ojciec Lenki, często wyjeżdżał do pracy za granicę. Z zewnątrz wszystko wyglądało dobrze i zwyczajnie: młoda rodzina, codzienność, wspólne obowiązki, rozstania i powroty. Mieszkańcy bloku nie słyszeli żadnych awantur. – Byli piękną parą, zapatrzeni w siebie i dziecko. Żadnych kłótni – wspominała sąsiadka z bloku już po tym, co się wydarzyło.Rozstanie i narastające napięcie
Narastające napięcie przed tragedią
Jednak pod powierzchnią narastało napięcie. Gdy Patryk stracił pracę za granicą, wrócił do Polski. A sytuacja między nim a Dominiką zaczęła się psuć. Rozstali się, on się wyprowadził, ale nadal odwiedzał córkę i próbował utrzymywać kontakt. 5 grudnia 2020 r. zabrał córkę do rodziców Dominiki. Zostawił ją dziadkom i wrócił do mieszkania przy ul. Kopernika, gdzie według ustaleń prokuratury doszło do gwałtownej sprzeczki. On chciał nadal być razem, ona miała stanowczo odmówić powrotu do związku.
Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie: szarpnięcie, obezwładnienie, a następnie użycie noża kuchennego. Dwie rany w klatce piersiowej − nóż ugrzązł w sercu i jednym płucu − okazały się da Dominiki śmiertelne. W mieszkaniu zapadła cisza, która utrzymała się aż do rana.
Rodzina 25-latki zaczęła się niepokoić, gdy kobieta nie odbierała telefonu. Gdy weszli do mieszkania, znaleźli ją martwą. Patryka nie było. Nie przyszedł po Lenkę, nie zadzwonił.
Pościg za Patrykiem G.
Policja niedługo później namierzyła jego telefon w północnej Polsce. Odjechał swoim volvo niemal 400 kilometrów od Kozienic. Gdy na trasie S7 pod Elblągiem nie zatrzymał się do kontroli, zaczęła go ścigać policja. Pościg zakończył się zderzeniem z radiowozem i lawetą, której ładunek spadł na jego auto. Patryk G. trafił do szpitala.
– Do zatrzymania mężczyzny doszło kilka kilometrów za węzłem Elbląg- Zachód w stronę Gdańska – informowała wówczas asp. Ilona Tarczyńska z policji w Kozienicach.
Gdy Patryk G. wydobrzał po kraksie z lawetą i radiowozem, usłyszał zarzut zabójstwa i przyznał się, że zamordował Dominikę. Nie potrafił tylko wskazać dlaczego, skoro przecież ją kochał i nie chciał, by się rozstali. Opisywał jedynie przebieg wydarzeń: upadek, duszenie, użycie noża.
Wyrok za zabójstwo w Kozienicach
W ten sposób mała Lenka z dnia na dzień straciła matkę i ojca, który został zatrzymany i przed sądem odpowiadał za zabójstwo.
Prokuratura wnioskowała o dożywocie, podkreślając zarówno brutalność czynu, jak i okoliczności wskazujące na silne emocje oraz możliwość wcześniejszych przygotowań do ucieczki za granicę. Obrona mówiła o silnym afekcie i braku premedytacji. Ostatecznie sąd, analizując wszystkie materiały, wymierzył Patrykowi G. karę 25 lat pozbawienia wolności.
− Mężczyzna został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, ale w tej karze jest również zawarty wyrok 4 miesięcy więzienia za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu i 6 miesięcy za niezatrzymanie samochodu mimo wezwań policjantów. Patryk G. musiał ponadto przekazać 5 tys. zł na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej i zapłacić zadośćuczynienie swojej córce w wysokości 150 tys. zł oraz jej babci – w wysokości 50 tys. zł − informował po wyroku Sąd Okręgowy w Radomiu.
– Jestem potworem – miał powiedzieć śledczym skruszony 30-latek, żałując, że jego jedna emocjonalna reakcja przekreśliła życie jemu i córce, a zabrała życie matce jego dziecka.
Początkowo sądzono, że wszystko zaplanował, bo zaprowadził córeczkę do dziadków, żeby niczego nie widziała. Ale przekonywał, że chciał tylko porozmawiać, a gdy wpadł w szał, sprawy wymknęły się spod kontroli.