Beata Tadla WYZNAJE: Nie chcę, by się nade mną litowano

2018-05-11 6:00

Przed nami wielki finał 8. edycji "Tańca z gwiazdami". Beata Tadla (43 l.) zmierzy się w nim z trenerką fitness Kasią Dziurską (30 l.). I sama dziwi się, że dała radę, bo nie było łatwo. Naderwane żebro, siniaki na całym ciele, a wcześniej łzy bezsilności, bo dwa dni przed pierwszym odcinkiem show Jarosław Kret (55 l.) rzucił ją za pośrednictwem mediów. - Po pierwszym tańcu chciałam zrezygnować z programu. Nie chciałam, by robiono ze mnie bidulkę - wyznaje szczerze Beata.

- Jesteś w finale! Zaskoczona?

- No jasne!!! Sądziłam, że jak odpadnę w połowie, to już nie będzie wstydu, a tu się okazuje, że Janek Kliment przeprowadził mnie przez ten program do samego końca, towarzysząc i wspierając w najtrudniejszych momentach. Bo te ostatnie miesiące to wzloty, upadki, łzy, radość, kontuzje, siniaki, wielogodzinne treningi, próby, kosmiczne zmęczenie... Niesamowita mieszanka emocji, za którą na pewno będę tęsknić. Jestem ogromnie wdzięczna widzom za to, że chcieli nas oglądać i to oni zdecydowali, że znaleźliśmy się w finale. Dostałam mnóstwo wzruszających listów, cieszę się, że taniec wywołuje tak piękne reakcje.

- Twój syn nie opuścił ani jednego odcinka show. Co mówił o twoich występach? Jak wspierał cię w domu?

- Mój syn jest dla mnie wielkim wsparciem. Zawsze towarzyszył mi podczas prób generalnych, a potem występów na żywo. W domu cały czas powtarzał, że jest ze mnie dumny. Przyjechali moi rodzice, którzy bardzo mi pomogli. Moi przyjaciele również stanęli na wysokości zadania i mogłam przez cały program na nich liczyć.

- Widywałem cię w pracy. Ledwie chodziłaś, trzymałaś się za żebro, zakrywałaś siniaki. Jak dawałaś radę tańczyć?

- Ja już nie pamiętam, jak to jest, kiedy nic nie boli. Jestem najstarszą uczestniczką show, moje ciało nie regeneruje się tak szybko jak u młodszych. Ale trzymała mnie radość i dobra energia, której nigdy nie brakowało. Nie jestem zawodowcem. Zaczynałam od zera. Musiałam nauczyć się podnoszeń, skomplikowanych układów, a nawet tego, jak umiejętnie upadać. Nie zawsze mi wychodziło, więc poobijania nie uniknęłam.

- Który moment w programie był dla ciebie najtrudniejszy? Ten, gdy dwa dni przed startem programu dowiedziałaś się z mediów, że Jarek Kret ogłosił, iż nie jesteście już razem?

- Było kilka kryzysów związanych ze zmęczeniem i bezsilnością. Ale najgorszy był sam początek, ponieważ wiązał się z wielką życiową burzą... Po pierwszym tańcu chciałam zrezygnować, bo zaczęło przerastać mnie zainteresowanie mediów, obserwacja każdego gestu i słowa. Nie chciałam, by ktoś myślał, że oczekuję litości, bo taka ze mnie bidulka. Postanowiłam jednak iść dalej z podniesioną głową, z uśmiechem i liczyć wyłącznie na ocenę mojej pracy, tańca, postępów. Poza tym nie mogłabym tego zrobić Jankowi, który mocno zaangażował się w przygotowanie mnie do programu. To wspaniały człowiek.

- Pieniądze lubią ciszę. Ale na co przeznaczyłabyś 100 tys. zł, gdyby udało ci się wygrać program?

- W ogóle nie myślę o zwycięstwie. Po każdym odcinku, gdy okazywało się, że przechodzę dalej, skupiałam się na kolejnym. Jestem zadaniowcem. Tak jest i teraz. Koncentruję się wyłącznie na tym, by dobrze zatańczyć na samym końcu, by przenieść w tym tańcu emocje, by sprawić radość tym, którzy mnie oglądają. Być w finale to wielki zaszczyt i już to jest dla mnie nagrodą.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki