Determinacja Andziaks mogłaby zawstydzić niejednego sportowca, szczególnie że – jak sama przyznała – mąż w tym czasie wyskoczył jedynie „po chleb”. Reszta „obowiązku towarzyszenia przy skurczach” spadła więc na społeczność, którą nazwała wiernymi widzami.
Choćbym miała wam tu jęczeć, stękać, to będę to robiła, bo jest vlogmas i nie zamierzam się poddać
– oznajmiła widzom, trzymając aparat, gdy na jej twarzy wyraźnie malował się ból.
Andziaks nie przerwała transmisji mimo mocnych ciążowych skurczów
Skurcze wracały falami, a każdy kolejny sprawiał, że influencerka coraz mocniej łapała się za brzuch i przerywała zdania. „Jezu, jakoś mi tak niedobrze” – jęknęła w pewnym momencie, po czym dodała: „Pojęczę sobie dzisiaj na vlogmasie, a co tam”. Widzowie mogli obserwować nie tylko jej grymas bólu, ale i szczere zastanawianie się nad tym, co właściwie dzieje się z jej ciałem.
Boże, co dziwne jakieś skurcze. Coś jest nie tak albo mnie kopie w to krocze
– mówiła, próbując jednocześnie kontynuować ujęcie jak gdyby nigdy nic.
Mimo całej tej fizycznej walki płynęła dalej z nagraniem i nawet żartowała, że choć ją „rozłożyło na maksa”, to przecież „rodzić to jeszcze nie rodzę, prawda?”.
Vlogmas ponad wszystko
Vlogmasy dla wielu influencerów to święta w formule „no excuses”. Andziaks potwierdziła to z nawiązką. „Nie zamierzam odłożyć aparatu” – podkreśliła, zaznaczając, że jej widzowie muszą „przechodzić ten stan razem z nią”. Choć ból ewidentnie dawał jej w kość, a chwilowe zawroty i mdłości przerywały ujęcia, nie pojawiła się ani jedna sugestia przerwy. W świecie internetowych twórców to lojalność wobec formatu – ale patrząc z boku, również spora dawka samozaparcia, być może zahaczająca o zbędny upór.
Czy widzowie doceniają takie poświęcenie? W komentarzach – jak zwykle – jedni biją brawo, inni kręcą głowami. Jedno nie ulega wątpliwości: Andziaks nagrywa zawsze, wszędzie i niezależnie od tego, co akurat robi jej ciało.