- Po odejściu z serialu „Barwy szczęścia” długo kazała pani widzom na siebie czekać. Co się w pani życiu działo przez ten czas i co pani dał ten okres?
- Po kilkuletnim okresie bardzo intensywnej pracy zawodowej chciałam odpocząć. Pomyślałam też, że może i widzowie na tym skorzystają, zatęsknią (śmiech). A tak serio – przede wszystkim potrzebowałam czasu dla siebie i rodziny. Czasu, w którym mogłabym ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie, zastanowić się, skupić na macierzyństwie. Po urodzeniu pierwszego synka próbowałam łączyć perfekcyjnie wszystkie nitki: zawodowe, matczyne, rodzinne. Jakimś cudem się to udawało, ale tylko ja wiem, jakim kosztem. Wiedziałam, że chcę być na scenie – bo teatr właściwie od początku towarzyszy mi w życiu zawodowym i w każdego roku mam na koncie przynajmniej dwie nowe role w teatrze. I kiedy skupiłam się na rodzinie, macierzyństwie, a także produkcji mojego nowego spektaklu „Nowy Jork. Prohibicja” dostałam od Michała Kwiecińskiego scenariusz serialu „Zawsze warto” serialu. Przeczytałam go jednym tchem i poczułam, że to jest coś dla mnie. Serial o pogodzie ducha, o prawdziwych przyjaźniach, a przede wszystkim o sile kobiet. To nie jest pusty frazes – kobiety mają moc i to się czuło w trakcie czytania. Uznałam, że ten serial to dobry moment na powrót do telewizji. Moja bohaterka to matka trójki dzieci, a że nie tak dawno zostałam po raz drugi mamą, pewnie więcej wiem o życiu, teraz mogę zagrać taką postać. Jest to przepięknie napisana rola.
- Zobaczyła w niej pani cząstkę siebie?
- Oprócz tego, że też jestem mamą z moją bohaterka nie mam zbyt wiele wspólnego, ale dzięki temu tym bardziej jest to dla mnie duże wyzwanie. Bohaterka też jest zupełnie inna niż „moja” Marta Walawska w „Barwach szczęścia”, więc z ogromnym zapałem podjęłam wyzwanie. Co prawda znowu się okazało, że nałożyły się na siebie moje przygotowania do spektaklu i zdjęcia do serialu, znowu poczułam lekki niepokój, ale było łatwiej. „Zawsze warto” to jednak zamknięta produkcja a nie serial codzienny. Miałam komfort pracy na planie. I jakoś sobie to wszystko poukładałam, żeby na wszystko znaleźć czas i żeby to zrobić dobrze.
i
- Po wielu latach w roli Marty Walawskiej to spora rewolucja – nowa rola w nowym serialu, który dopiero zadebiutuje na ekranach, a nawet zmiana wizerunku, bo została pani blondynką. Czy pani czekała na taką dużą zmianę?
- Myślę, że tak! Chcę pokazać się z całkiem innej strony: przecież ja też śpiewam, produkuję spektakle teatralne. Nie chcę się dać zaszufladkować. Nie chcę być postrzegana tylko jako aktorka serialowa. Większość Polaków patrzyła na mnie przez pryzmat Marty Walawskiej - taką siłę ma telewizja – ale, kiedy ludzie przychodzą do teatru, mówią: „O, pięknie pani śpiewa”. W końcu na tym polega zawód aktora, żeby się ciągle zmieniać, rozwijać, uczyć i nie dać się wcisnąć w jakąś szufladę, w której owszem jest ciepło i bezpiecznie, ale kiedyś trzeba z tej szuflady wyjść. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać, że bardzo ciężko mi się żegnało z serialem „Barwy szczęścia”. Ta ekipa to był mój drugi dom, druga rodzina. Nie odchodziłam z jakąś niechęcią czy zmęczeniem. Uważam jednak, że lepiej odejść w dobrym momencie, żeby moja postać dobrze została zapamiętana i żebym ja dobrze wspominała tę pracę.
- O czym będzie opowiadać serial „Zawsze warto”?
- To opowieść o kobietach i dla kobiet. Każda z naszych bohaterek jest inna, więc myślę, że każda z pań oglądających nas odnajdzie cząstkę siebie, albo kogoś bliskiego. Czuję, że będziemy taką siłą napędową dla kobiet, bo ten serial naprawdę ma moc. „Zawsze warto” to opowieść o tym, że – nomen omen - zawsze warto wierzyć, że życie jest piękne, że warto o nie dbać, troszczyć się, że nie warto się poddawać, że mamy jedno życie, że kobieta to naprawdę silna jednostka. Każda z nas – ja, Weronika Rosati i Julia Wieniawa – opowiada historię kobiety z przeszłością, często smutną, a w przypadku Julki bardzo barwną.
- Pani gra Dorotę. Kim jest pani bohaterka?
- To mama trójki dzieci, niezwykle oddana rodzinie. To mądra, wykształcona kobieta, która ma ogromną chęć pracy, wielką potrzebę zrobienia czegoś w życiu. Jest optymistką, która bardzo pozytywnie myśli o tym, co ją czeka w przyszłości, chociaż wcale nie jest jej łatwo. Dorota przeszła amputację piersi. Dla wielu kobiet to trudne, wręcz traumatyczne przeżycie, ale nie mogę zdradzić, jak to wpłynie na moją bohaterkę.
- Na planie zderzyły się trzy mocne osobowości ze świata telewizji. Każda z pań ma już wypracowaną silną pozycję. Rzadko dochodzi do takiej współpracy. Jak wam się ona układała?
- To zabawne, że dziennikarze często nas pytają, jak nam się razem pracuje i czy nie ma między nami jakichś zgrzytów. A dlaczego miałyby być? Pracuje nam się bardzo przyjemnie. Każda z nas jest z zupełnie innego świata, z innymi zamiłowaniami, możemy się obserwować, wielu rzeczy uczymy się od siebie. Nigdy wcześniej nie miałyśmy możliwości pracować ze sobą. Zawsze byłam ciekawa talentu Weroniki, zawsze chciałam się z nią spotkać na planie. I oto teraz mam okazję. Mogę nawet mówić o pracy międzypokoleniowej, bo Julka to już inne pokolenie, niż my z Weroniką.
- Wasze dzieci też się już poznały…
- My mamy dzieci w tym samym wieku. Między córeczką Weroniki i moim synkiem jest tylko dzień różnicy! Nasze dzieciaczki się oczywiście znają, choć nie jestem pewna, czy się komunikują (śmiech).
- Serial dotyka takich kwestii, jak kobieca solidarność, przyjaźń. A jak to wygląda w polskim show-biznesie? Dość często słyszy się o konfliktach gwiazd, przyjaźń wydaje się rzadkością. Czy ona jest możliwa?
- Staram się trzymać trochę z boku, moi przyjaciele są raczej spoza świata show-biznesu. Jeśli mogę kogoś z tego środowiska faktycznie nazwać moim przyjacielem, jest to Gośka Socha. Mamy podobne podejście do życia, do tego, co jest dla nas ważne. Jesteśmy trochę takimi matkami-wariatkami, które dla swojej rodziny, dzieci, bliskich zrobiłyby wszystko. Mamy też podobne podejście do naszego zawodu, który jest naszą pasją, ale też nie wariujemy na tym punkcie. Kiedy schodzę ze sceny teatru, to zawsze się śmieją w garderobie, że jestem najszybciej pakującą się do domu aktorką. Ale coś w tym jest. Odcinam wtedy rzeczywistość i myślę: „OK, nawet, gdyby w pracy poszło coś nie tak, pomyślę o tym jutro, teraz jadę do moich najbliższych”.