Halina Frąckowiak w szczerej rozmowie z „Super Expressem”: Żyję z głową w chmurach... ale nogami stoję na ziemi!

„Papierowy Księżyc”, „Tin Pan Alley”, „Mały Elf” – te piosenki znają i śpiewają całe pokolenia. I nie ma się co dziwić, bo Halina Frąckowiak (72 l.) jest artystką ponadczasową, która swoim głosem czaruje od wielu lat. Artystka wciąż jest w doskonałej kondycji, a dla swoich fanów szykuje kolejne piosenki i książkę. „Super Expressowi” opowiedziała o świętach, swoim domu rodzinnym i życiu na walizkach.

Święta to czas wspomnień. Czym pachniały święta w rodzinnym domu, tym, który miała Pani, zanim weszła w dorosłe życie?

– Moja mamusia piekła bardzo smaczny makowiec, którego zapach unosił się w całym domu. Mieszkaliśmy w domu, w którym na dole mieściła się pralnia, a więc przed świętami również odbywało się wielkie pranie i unosił się zapach mydlanej pary wodnej.

Co w tym roku przygotowała Pani na święta?

– Święta spędziłam z moją najbliższą rodziną, a więc synem Filipem, synową Agnieszką i wnukami, rodzicami Agnieszki i kilkoma bliskimi osobami. Synowa ma umiejętności kulinarne i serce do tego, ale i zaproszeni na wigilię przychodzą nie tylko z prezentami, ale z jakąś zrobioną przez siebie potrawą wigilijną. Ja przygotowałam moją ulubioną sałatkę jarzynową, chleb i piernik.

W czasie koncertu w Lidzbarku Warmińskim, którego miałam ostatnio przyjemność wysłuchać, udowodniła Pani, że mimo wielu lat spędzonych na scenie wciąż ma Pani więcej energii niż niejedna koleżanka z dużo mniejszym stażem. Jak Pani to robi?

– Zawsze lubiłam dynamikę i sport. Chodziłam po górach, codziennie pływałam. Ostatnio mam mniej czasu, więc robię to trochę rzadziej, ale już obiecałam sobie, że wiosną powrócę do samodyscypliny. Obecnie robię gimnastykę w domu.

Trzeba przyznać, że dała Pani koncert w dość niecodziennym miejscu, bo na terenie Term Warmińskich, gdzie dźwięki odbijały się od tafli wody. Często zdarza się Pani koncertować w nietypowych okolicznościach?

Najczęściej występuję w domach kultury, filharmoniach, klubach lub na tzw. plenerach, ale kilka razy w życiu zdarzyło się, że występowałam w miejscach, takich jak teren basenów, gdzie trudno byłoby się spodziewać koncertu. W USA śpiewałam na scenie tuż przy samym oceanie. Natomiast jedyny wyjątkowym i niepowtarzalny dla mnie był występ przed ojcem świętym Janem Pawłem II w Watykanie. Jednakże generalnie, gdy jestem zaproszona na koncert staram się pod względem muzycznym, zaproponować repertuar odpowiedni dla tego miejsca i wydarzenia. Oczywiście najważniejsza jest publiczność.

Halina Frąckowiak podczas koncertu w Termach Warmińskich

i

Autor: Materiały prasowe Halina Frąckowiak podczas koncertu w Termach Warmińskich 7 grudnia 2019 roku

Co zmieniło się w Pani życiu od momentu, kiedy stała się Pani gwiazdą estrady?

– Odkąd zaczęłam dużo występować na scenie, mieszkałam głównie w hotelach. To jest miłe i ekscytujące dla bardzo młodej osoby, ale dzisiaj chcę również robić wiele ciekawych rzeczy, które wymagają bycia we własnym domu. Po pierwsze mam moją kochaną rodzinę i wnuki, a więc czas swój dzielę na moje śpiewanie, pisanie, czasami malowanie i życie wśród najbliższych.

Kiedyś powiedziała Pani, że jedynej rzeczy, której żałuje w życiu, to fakt, że miała Pani za mało czasu dla syna. Czy rzeczywiście umknęło Pani aż tak wiele z jego dzieciństwa i dorastania?

– Gdybym jeszcze raz urodziła mojego syna, co jest niemożliwe, to pewnie najchętniej przestałabym śpiewać, za to cierpiałabym, że tego nie robię… Tak to czuję, ponieważ tęsknię do tego, czego w swoim życiu nie mogę już powtórzyć. Przypominam sobie wszystkie wzruszające chwile: jak wstawałam o czwartej rano, by wyjechać z domu o szóstej i zawieźć Filipa na pływalnię… Potem Filip zaczynał lekcje w szkole, a ja wyjeżdżałam na zajęcia na uniwersytet (wtedy studiowałam). W tym czasie mieszkała z nami moja mamusia, więc gdy ja w weekendy wyjeżdżałam na koncerty, Filip spędzał czas z kochaną babcią. Mamusia stworzyła zwyczajny ciepły dom.

Czy żałuje Pani, że miała tylko jednego syna?

– Dzieci wnoszą poczucie sensu życia. Ja mam jednego syna, ale szczęśliwie mam też wnuki.

Jak rodzina odnosiła się do Pani sławy?

– Odkąd pamiętam, tatuś widział mnie w muzyce, a mamusia była otwarta i akceptowała moje wybory. Byłam wtedy dość nieśmiała, nie wychylałam się zbyt ze swoim śpiewaniem przed rodziną. Za to mój brat bardzo chętnie głośno śpiewał… ale los zdecydował po swojemu.

Czy jest Pani artystką chodzącą z głową w chmurach?

– Mam swoje ulubione powiedzenie: „Żyję z głową w chmurach, ale nogami stoję na ziemi” i nie ma to nic wspólnego z tym że często zdarza mi się zostawiać różne rzeczy w hotelach, w których się zatrzymuję czy na stacjach benzynowych. Gubię czapki, szaliki... Nie uważam, że jestem roztrzepana, jakby mogła powiedzieć moja ciocia, ale trochę zamyślona.

Nie jest tajemnicą, że ma Pani w planach napisanie książki. Kiedy możemy spodziewać się premiery i jakie sekrety Pani w niej zdradzi?

– Piszę... Ale na szczęście nie piszę na czas. Gdy ją ukończę, a mam nadzieję, że niebawem, oddam tekst do druku.

Co Panią irytuje?

– Nie lubię brzydoty, wulgaryzmów ani upraszczania języka polskiego, pomijając jego piękno. Wychowywałam się na poezji i jestem orędowniczką wszystkiego, co piękne.

Rozmawiała Martyna Rokita

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki