Jeszcze wszystko przede mną

2010-02-14 23:29

Joanna Bartel, choć skończyła malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych, popularność zyskała dzięki... swojemu poczuciu humoru. Widzowie pokochali ją po udanych występach kabaretowych i roli pełnej temperamentu Andzi w serialu "Święta wojna".

- Mówią, że potrafi pani żartować nawet z siebie, a to wielka sztuka. To taki pomysł na życie?

- Trochę może i tak, ja mam w sobie bardzo dużo radości i myślę, że poczucie humoru mam w genach. Jak byłam mała, miałam taki pamiętnik w drewnianej okładce. Utkwiło mi w pamięci jedno z napisanych w nim zdań: "Trwaj wiecznie w słońcu". I tak trwam do dzisiaj.

- Podobno rozśmieszanie innych to bardzo trudna sztuka. A pani zawsze rozbawia publiczność do łez. I to bez względu, czy na scenie jest pani w pojedynkę, czy w towarzystwie Andrzeja Rosiewicza lub Tadeusza Drozdy...

- Cieszy mnie, że udaje mi się dać ludziom odrobinę radości. A jeśli mogę bawić ich śpiewem, to mam gigantyczną satysfakcję.

- Lubi pani śpiewać?

- Lubię i, jak tylko trafia się okazja, występuję z piosenkami. I zawsze bardzo miło wspominam prace z całymi ekipami, z którymi pracuję podczas nagrywania. Nigdy nie zapomnę, jak płakaliśmy ze śmiechu podczas nagrywania teledysku do disco polo.

- Wielu artystów ukrywałoby ten fakt...

- A ja potraktowałam to nagranie jako "ciekawostkę przyrodniczą", i powiem, że było warto.

- Zawsze była pani bardzo związana z rodzicami. Inni zabierali na koncerty znajomych, a pani mamę i tatę. Czyżby to taki syndrom nieodciętej pępowiny?

- Chyba tak. Rodzice zawsze byli dla mnie najważniejsi. Znali wszystkie moje koleżanki, kolegów i znakomicie się z nimi porozumiewali.

- To rodzice nakłonili panią do wyjazdu do Niemiec w latach 80. Spędziła tam pani kilkanaście lat.

- Rodzicom wydawało się, że skoro w kraju jest niepewna sytuacja, to lepiej będzie, jak wyjadę. I nie żal mi tamtych lat, bo sporo się działo. A kiedy zaczęłam coraz częściej występować dla tamtejszej Polonii, zrobiło mi się tęskno i postanowiłam wrócić do kraju, i tutaj rzucić się w wir pracy.

- I nie żal pani było obcojęzycznego chłopaka, który świata poza panią nie widział?

- Nie, bo widocznie nie był mi pisany. Zresztą wtedy najważniejsze były dla mnie sprawy zawodowe. Ale rozstaliśmy się bez bólu. A jeśli chodzi o sprawy męsko-damskie, to myślę, że jeszcze wszystko przede mną.

- Naprawdę...

- Tak! W końcu u mnie wszystko dzieje się z opóźnieniem - zaczęłam być sławna dopiero, gdy skończyłam 50 lat, więc i na prawdziwą, wielką miłość mam jeszcze czas. Oczywiście nie mówię tego tak całkiem poważnie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki