Katarzyna Dowbor o najtrudniejszych chwilach w programie "Nasz nowy dom". "Do tego nie da się przyzwyczaić"

2020-04-30 14:13

KATARZYNA DOWBOR w programie „Nasz nowy dom” od lat przemierzając Polskę, aby pomagać najbardziej potrzebującym rodzinom. Dziennikarka zdradziła nam, jak program zmienił życie jego bohaterów i jej samej, oraz dlaczego nie pozwala sobie na łzy.

Katarzyna Dowbor

i

Autor: AKPA Katarzyna Dowbor

- W tym sezonie wyruszyliście w Polskę już po raz 14. Pozostajecie w kontakcie z uczestnikami poprzednich edycji?

- Tak, choć oczywiście nie dalibyśmy rady ze wszystkimi. To już jest ponad dwieście domów, czyli właściwie małe miasteczko (śmiech)!

- Jak teraz wygląda ich życie? Czy rzeczywiście nowy dom, który od was dostali, stał się początkiem dalszych zmian na lepsze?

- Bardzo często tak się właśnie dzieje. Mamy zresztą taki specjalny bożonarodzeniowy cykl, w któym co roku przed świętami odwiedzamy kilka z wyremontowanych kiedyś domów. Jedziemy tam z prezentami, ale święta są też pretekstem, żeby odwiedzić rodziny i zobaczyć, jak sobie radzą po roku czy dwóch i dowiedzieć się, co się u nich zmieniło. I rzeczywiście często jest tak, że osoby, które były bez pracy, nagle, dzięki temu, że mają to zaplecze w postaci własnego domu, który daje im poczucie bezpieczeństwa, nabrały odwagi, żeby znaleźć pracę albo zmienić starą, dzieciaki się lepiej uczą itd. W 90 procentach są to zmiany wyłącznie na lepsze.

- Można więc powiedzieć, że nowy dom to tak naprawdę dopiero początek zmian.

- To jest taka wędka, którą dajemy naszym bohaterom. Dostali miejsce, w który jest ich azylem, w którym mogą się schronić, gdy dzieje się coś złego, ale potem muszą dalej walczyć, aby ten dom utrzymać, wykształcić dzieci itd. My tej codzienności za nich nie przeżyjemy, ale myślę, że naprawdę warto czasem komuś taką wędkę dać, bo ona pozwala tym ludziom później godnie i dobrze żyć.

Katarzyna Dowbor. Razem możemy więcej

i

Autor: Materiały prasowe Katarzyna Dowbor

- Odwiedzacie rodziny, których sytuacja mieszkaniowa jest zwykle dramatyczna, a na pomoc macie tylko 5 dni. Trafiliście kiedyś na tak trudny przypadek, że nawet nawet wam nie udało się podołać?

- Nawet jeśli się taki zdarzył, to nie możemy się do tego przyznać! (śmiech). Muszę jednak zwrócić uwagę na jedno. To, że nasza misja się udaje, to w pełni zasługa naszych ekip budowlanych. Jestem dla nich pełna szacunku i podziwu. Nasi architekci mogą stworzyć wspaniały projekt, ja mogę naopowiadać Bóg wie czego, ale to nic nie da, jeżeli oni tego wszystkiego nie zrobią - zarówno ekipa Wiesia, jak i Artura. Wielkie ukłony także dla ekipy filmowej, która musi być z ekipą budowlaną przez cały czas. Gdyby nie ich poświęcenie i ciężka praca, to nasi widzowie by tego nie zobaczyli, a bez tego nie byłoby pieniędzy na kolejne remonty. To jest ciężka praca 40-osobowej grupy, ale te 5 dni to są naprawdę realne terminy, choć powiem szczerze – nie wiem, jak oni to robią (śmiech).

- W czym więc tkwi wasz sukces?

- Często mnie pytają, jak to możliwe, że to, co innym zajęłoby miesiąc, my robimy w pięć dni. Ale prawda jest taka, że jeśli się robi remont we dwóch, np. ze szwagrem, to można robić i pół roku (śmiech)! Gy wpada 20-osobowa ekipa, która wie, za co się brać, to co innego. Naszym zwycięstwem jest organizacja pracy, co jest zasługą naszych szefów budowy. To już połowa sukcesu, ale nie bez znaczenie jest też fakt, że oni się dobrze znają. To są ekipy, które ze sobą pracują od lat. Tu nie ma marnowania czasu.

- W programie widziała już pani wiele ludzkich dramatów i osób w naprawdę trudnych sytuacjach życiowych. Co porusza panią w takich momentach najbardziej?

- Myślę, że dzieci, bo one są w tym wszystkim niezwykle zagubione i Bogu ducha winne. Po za tym często nie rozumieją, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nie ma pieniędzy w domu, dlaczego nie mają zabawek, które mają inne dzieci. One marzą o własnym kąciku. Kolejna grupa, która mnie niezwykle porusza to rodziny, w których są osoby z różnego rodzaju niepełnosprawnością – czy to intelektualną, czy to fizyczną, ale również los ich opiekunów. W naszym kraju kompletnie sobie nie radzimy z problemem opieki nad osobami z niepełnosprawnością. Nie doceniamy poświęcenia ich opiekunów, którzy są pozostawieni sami sobie. To są dla mnie najtrudniejsze sytuacje i nie można się do tego przyzwyczaić, przejść nad tym do porządku dziennego.

- Spotykając się z bohaterami programu, pani jednak zawsze pozostaje silna i pełna optymizmu, zarażając nim innych. Skąd pani czerpie tę siłę?

- Na początku, przez pierwszy rok pracy na planie, strasznie to wszystko przeżywałam i przejmowałam się, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że mój płacz nad tymi ludźmi działa tylko w drugą stronę i nic z tego nie wynika. Wytłumaczyłam więc sobie, że trzeba się po prostu wziąć w garść i zastanowić się, co ja mogę dla tych ludzi zrobić, ile możemy im dać, i walczyć o to. Uważam, że jeżeli chcemy naprawdę realnie komuś pomóc, to nie ma co płakać, tylko trzeba po prostu się brać do roboty.

- Program zmienił już życie setek, jeśli nie tysięcy ludzi. Czy zmienił także w jakiś sposób panią?

- Na pewno! Z resztą nie tylko mnie, ale także naszą ekipę. Dotarły do nas pewne rzeczy. Podobnie jak pandemia zmieniła wiele osób i ich spojrzenie na życie. Dotarło do nas, że nic nie jest nam dane na zawsze. Kiedy patrzymy na tych ludzi, na to ile nieszczęścia w życiu może się wydarzyć, to zaczynamy doceniać to co mamy, zaczynamy szanować to, co dostaliśmy do życia. Ja jestem na pewno dużo silniejsza, i emocjonalnie, i psychicznie. Poza tym myślę, że ten program daje też nadzieję na to, że wszystko w życiu może się jeszcze zmienić. Nie oglądamy się do tyłu, tylko idziemy dalej.

Emisja w TV:
Nasz nowy dom
środa-czwartek 20.00 Polsat

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki