Krzysztof Tyniec: Miałem KŁOPOTY z księdzem

2012-04-10 4:00

Użyczał głosu Goofy'emu z "Myszki Miki" czy Timonowi z "Króla Lwa". Zagrał w kilkudziesięciu produkcjach telewizyjnych. W 2007 r. wygrał "Taniec z gwiazdami". Jest też wziętym konferansjerem. Tylko "Super Expressowi" Krzysztof Tyniec (56 l.) opowiada o swojej młodości.

Mieszkaliśmy na obrzeżach Nowej Rudy w starym domu pełnym tajemnic. Przed wojną dom należał do sióstr zakonnych. Ileż na strychu było starych map, atlasów, książek, mebli...

Okna kuchni wychodziły na plebanię, za nią był kościół, cmentarz, a z tyłu domu boisko i 50 m dalej w dół stała moja szkoła. I to był mój świat, moje dzieciństwo. Do szkoły nie lubiłem chodzić, miałem nauczycielkę, która kochała się w moim ojcu, ale ojciec ożenił się z mamą i gdy tylko przyszedłem do szkoły, pani zagięła na mnie parol.

Miałem konflikt z Kościołem. To w nim przeżyłem pierwszy wielki stres, który pozostawił ślad na całe życie. Nie dlatego, że bawiliśmy się w kościele, za co dostałem burę. Udawaliśmy Indian i strzelaliśmy z palca do aniołków. Była też figurka Murzynka, który po wrzuceniu monety kiwał głową. Wbiegaliśmy do kościoła, uderzaliśmy Murzynka w czółko... I też kiwał głową. Raz opowiedziałem o tym sąsiadowi, a on mnie postraszył, że to ciężki grzech.

Ale ten wielki stres nie przez niego, a przez proboszcza miałem. Dwa razy oblał mnie na egzaminie do Pierwszej Komunii. Przyszliśmy zdawać z kolegą. Proboszcz chory leżał pod wielką pierzyną. Tylko czerwony nos mu wystawał. I nie wiem dlaczego, ale wszystko mi się pomieszało, grzechy główne i główne prawdy wiary... Listy do rodziny wysłane, garniturek, gromnica kupione i przeze mnie to wszystko runie - już widziałem katastrofę. Padliśmy przed księdzem na kolana, błagamy... Odesłał nas do drugiej poprawki, którą... też oblaliśmy.

W końcu doszło do komunii. Każdemu dziecku rodzice kupili gromnicę. Po komunii proboszcz poprosił, by je zostawić w kościele, a on będzie je palił w naszej intencji... Taki biznesik sobie wymyślił. - Mamo, nie zostawiaj jej - prosiłem. Zależało mi, bo byłem zły. Mama spełniła moją prośbę, a ja pękałem z dumny.

Zawsze byłem buntownikiem, stąd konflikt z katechetą. Bo ciągnął mnie za krótkie włoski tuż nad uchem, tak że aż podniósł mnie na ławkę. Rzuciłem w niego, w plecy, zeszytem, wybiegłem z religii. - Mamo, ja już nie chcę tam chodzić! - poskarżyłem się. Mama wysłuchała mnie i przyznała rację.

Któregoś dnia jednak katecheta spotkał mnie na ulicy. Poczuł, że mnie skrzywdził i zaproponował, bym został ministrantem. Koledzy mówili, że to fajna robota, komunikanty, te niepoświęcone oczywiście, można jeść, starsi popijali księdza wino... Zgodziłem się, ale szybko wyrzucono mnie, bo źle dzwonkami dzwoniłem.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki