Krzysztof Ziemiec: Miałem budować drogi w Iraku

2011-05-10 4:00

Jego powrót do pracy po tragicznym pożarze w domu ucieszył ludzi, którzy kibicowali mu w dochodzeniu do zdrowia. Nic dziwnego, że w tym roku otrzymał Telekamerę w kategorii Informacje - osobowość. Ale zanim Krzysztof Ziemiec (44 l.) został dziennikarzem, u progu życia inną drogą kroczył. Prezenter telewizyjnych "Wiadomości" miał zostać inżynierem...

Rodzina mamy od kilku pokoleń była lekarzami, a ja mimo to od dziecka na widok krwi mdleję. Nawet nie mógłbym być pielęgniarzem, a co dopiero lekarzem.

Politechnika zamiast wojska

Rodzice pokładali jeszcze nadzieję w moim bracie, że może on zostanie doktorem. Bo ulubioną lekturą Rafała, gdy był dzieckiem, była encyklopedia zdrowia. Nic jednak z tego nie wyszło, obaj z bratem poszliśmy śladami ojca. Wybraliśmy politechnikę.

Bo wówczas, w połowie lat 80., dla chłopaka pochodzącego z inteligenckiej rodziny najgorszą rzeczą było trafić do wojska. Studia przedłużały młodość, były momentem na przeczekanie - co dalej? Kiedyś nie można było planować kariery, chyba że ktoś wybrał karierę w partii. Swoją mogłem co najwyżej wyobrazić sobie tak: będę budował drogi w Iraku albo oczyszczalnię ścieków w Libii. Dziś mało kto, nawet za dopłatą, chciałby tam pewnie pojechać, ale wtedy były inne czasy i po kilku latach poza krajem można było kupić mieszkanie w Polsce. Ojciec powtarzał: "Inżynier to zawód dla mężczyzny, są takie czasy, że inżynier zawsze znajdzie pracę". Teraz mogę się przyznać, że miałem dwa inne marzenia. Chciałem być aktorem albo radiowcem.

Przeczytaj koniecznie: Krzysztof Ziemiec: Mieszkałem z rodzicami do trzydziestki

Od 4-5 klasy słuchałem chyba wszystkich audycji radiowych, rozpoznawałem dziennikarzy po głosach, wiedziałem, kto jaką audycję i o której prowadzi. Nie miałem jednak odwagi powiedzieć o tym rodzicom. Wydawało mi się to niemożliwe, bo nie mieliśmy w rodzinie takich tradycji.

Na imprezy nie było czasu

Studia na politechnice były dla mnie udręką, niemalże jak zesłanie do obozu pracy. Kiedy koledzy z uniwersytetu mieli ciągle wolne, ja musiałem wkuwać, rysować, prowadzić doświadczenia. Termodynamika, mechanika teoretyczna, wyższa matematyka, fizyka... Wracałem do domu, jadłem kolację i uczyłem się do późna. Nie miałem czasu na balowanie. Kiedyś powiedziałem ojcu: "Tato, ja już nie mogę". "A co byś chciał robić?" - zapytał. Odpowiedziałem, że nie wiem. "To skończ te studia" - radził, za co dziś jestem mu wdzięczny. Skończyłem politechnikę, choć nie bez problemów. Nie zdałem kilku egzaminów. Po 3. roku wziąłem dziekankę, by nadrobić zaległości, by odpocząć psychicznie. Nie byłem jedyny, 90 proc. grupy tak zrobiło.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki