Marta Klubowicz: Łapię pająki i wypuszczam na dwór - HISTORIA ŻYCIA

2011-12-21 3:00

Gwiazda krajowych seriali Marta Klubowicz (48 l.) zawsze lubiła być w centrum zainteresowania. Czy to na obozach harcerskich, czy też podczas szkolnych przedstawień. Zanim jednak dostała się do szkoły teatralnej, musiała pokonać wiele przeszkód...

Kiedy podrosłam, zaczęłam jeździć sama na harcerskie obozy żeglarskie nad Jezioro Turawskie. Strasznie mnie żeglarstwo fascynowało. Koniecznie musiałam zdobywać patenty. Najpierw żeglarza, potem sternika. Były to trzytygodniowe obozy szkoleniowe - od rana do wieczora zajęcia i dryl jak w wojsku. Dzisiaj dziwię się, że w ogóle się na coś takiego godziłam, bo nikt mnie przecież do tego nie zmuszał...

Pamiętam karę, jaką dostałam za to, że w czasie ciszy nocnej zorganizowaliśmy nielegalne ognisko. Kontrolowano, czy wszyscy są w łóżkach, dlatego śpiwory wypchaliśmy ubraniami tak, żeby wyglądały, jak gdyby ktoś w nich spał, a sami poszliśmy na wyspę. Nikt z nas nie pił, nikt nie palił, śpiewaliśmy piosenki przy gitarze. Po powrocie ciuchów w śpiworach nie było. Na porannym apelu za każdy fant wyznaczono nam karę. Budynek miał kształt statku, na górze była sala nawigacyjna - cała oszklona. Musiałam wymyć wszystkie okna. A potem posprzątać łazienkę. Na podłodze w prysznicu była zbita z desek kratka. Kiedy ją podniosłam - zobaczyłam zwisające czarne gluty. Cóż… umyłam wszystko bardzo dokładnie, a potem sama wzięłam prysznic. W budynku pełno było pająków. Za uzbierany słoik pająków można było raz przejechać się na nartach wodnych. Do dzisiaj pająków się nie brzydzę. Łapię je i wypuszczam na dwór.

A aktorstwo? Byłam w pierwszej klasie podstawówki. W szkole w Bardo była świetlica ze sceną. Na Dzień Matki wystawialiśmy "Calineczkę". Dostałam główną rolę. Mój ojciec zrobił scenografię - namalował horyzont - staw z tatarakiem. Zrobił piec z krzeseł obitych tekturą. Mama z ciotką Dzidką zrobiły mi trzy kostiumy: jeden - maczek z wykrochmalonej gazy zafarbowanej na czerwono, drugim był fartuszek po kuzynce Ali, a potem biała sukienka z naszywanymi kwiatkami pożyczona od Agaty. Nie miałam problemów z wchodzeniem w świat fikcji, nawet tremy nie miałam.

To był sukces. Wszystkie mamy były zachwycone. Zagraliśmy kilka przedstawień. Dziennikarz z "Gazety Robotniczej" przyjechał na premierę i moje zdjęcie było w gazecie.

Kiedy przeprowadziliśmy się do Nysy, nikt nie poznał się na mnie i nie brali mnie do szkolnych akademii. Cierpiałam, bo wiedziałam, że lepiej umiem recytować niż moje koleżanki, ale nie miałam odwagi, żeby powiedzieć to nauczycielce. W liceum postanowiłam przestać się kryć i zaczęłam brać udział w różnych konkursach recytatorskich. Był też szkolny literacki kabaret - na bardzo przyzwoitym poziomie.

Chodziłam też do ogniska plastycznego. Jednak teatr wziął górę...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki