Odszedł w dniu, który kochamy najbardziej. Śmierć Macieja Kuronia wstrząsnęła całą Polską

2025-12-25 5:15

Boże Narodzenie było dla niego czymś więcej niż datą w kalendarzu. Było zapachem domu, rozmową przy stole, momentem, w którym ludzie naprawdę są razem. Maciej Kuroń przez lata uczył Polaków, że święta nie muszą być idealne, by były prawdziwe. Dlatego wiadomość o jego nagłej śmierci właśnie 25 grudnia 2008 roku była dla wielu jak cios – trudny do zrozumienia, jeszcze trudniejszy do zaakceptowania. Odszedł w dzień, który kochał najbardziej. I właśnie dlatego jego historia wciąż wraca – co roku, dokładnie wtedy, gdy w domach zapala się pierwsza świeca.

Maciej Kuroń przez lata był dla Polaków kimś więcej niż telewizyjnym kucharzem. Był głosem spokoju – kimś, kto o jedzeniu potrafił mówić tak, jakby opowiadał o relacjach, rodzinie i bliskości. Zmarł dokładnie 25 grudnia 2008 roku w swoim domu w Izabelinie. Miał 48 lat. Przygotowywał świąteczny posiłek, był wśród najbliższych. Zawał serca przyszedł niespodziewanie. Karetka przyjechała, ale było już za późno. Dla jego rodziny ten dzień zatrzymał się na zawsze. Dla tysięcy widzów – stał się datą, do której co roku wracają myślami.

Wszędzie jeszcze pełno Maćka, jeszcze półki spiżarni uginają się od przysmaków, które przygotowywał na święta. Jeszcze w kolejce czeka tyle książek do wydania, tyle spraw do omówienia. Jeszcze w sali teatralnej w Świdnicy unosi się zapach piersi kaczych i modrej kapusty z miodem, które ugotował na swoim ostatnim pokazie. Swoim dzieciom przekazał to wszystko, czego nauczył się od swoich wyjątkowych rodziców. Ciepło, uśmiech, wierność zasadom, wrażliwość na innych ludzi. Zostawił im wielki dar smaku, smaku, którym przez lata ubogacał nas wszystkich. Maciej uczynił nasz świat lepszym i smaczniejszym.

Ten prosty wpis, zamieszczony na stronie internetowej kucharza, mówił więcej niż długie nekrologi.

Boże Narodzenie, które nie miało prawa się wydarzyć

Święta zawsze były dla niego czasem szczególnym. Nie tylko zawodowo – prywatnie również. To był moment, kiedy dom Kuroniów zamieniał się w miejsce spotkań, rozmów i wspólnego gotowania. Kuroń powtarzał, że stół jest najważniejszym miejscem w domu, a jedzenie ma sens tylko wtedy, gdy ktoś może je zjeść razem z tobą. Po latach jego syn Jan (42 l.) mówił w jednym z wywiadów, wspominając tamten czas:

Tata nigdy nie chciałby, żeby święta kojarzyły się z żałobą. On naprawdę wierzył, że jedzenie i bycie razem ma moc uzdrawiania.

To zdanie wracało później wielokrotnie – jak instrukcja, jak prośba, jak testament. Rodzina Kuronia przez lata podkreślała, że choć 25 grudnia zawsze boli, starają się przeżywać go tak, jak on by tego chciał – bez patosu, za to z bliskością.

Dlaczego widzowie czuli, że jest „swój”

Maciej Kuroń nie budował dystansu. Nie mówił do kamery z pozycji eksperta, który wie lepiej. Wręcz przeciwnie – często podkreślał, że sam popełnia błędy, że w kuchni nie ma jedynej słusznej drogi. W jednym z wywiadów mówił, że "gotowanie to nie jest egzamin, a rozmowa". Jeśli coś się nie uda, to znaczy, że następnym razem będzie lepiej. Najważniejsze, żeby nikt nie wyszedł od stołu głodny – ani jedzenia, ani uwagi. Ten sposób myślenia sprawił, że stał się kimś bliskim. Kimś, kto nie oceniał. Kimś, kto tłumaczył, że święta nie muszą być idealne, żeby były prawdziwe.

Syn Jacka Kuronia – dzieciństwo bez taryfy ulgowej

Choć w dorosłym życiu kojarzony był z ciepłem i spokojem, jego dzieciństwo było dalekie od idylli. Był synem Jacka Kuronia (+70 l.) – jednego z symboli opozycji demokratycznej. Dorastał w świecie, w którym strach był codziennością. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” wspominał:

Pamiętam rewizje, obcych ludzi w domu, napięcie, którego jako dziecko nie rozumiałem, ale które czułem bardzo mocno. Ojciec nie chciał nas uczyć lęku, ale lęk i tak był obecny.

To doświadczenie odcisnęło na nim trwały ślad. Wiele osób z jego otoczenia podkreślało, że potrzeba budowania bezpiecznego, normalnego świata była u niego wyjątkowo silna. Kuchnia stała się dla niego miejscem, w którym chaos przestawał istnieć.

Miłość, dom i dzieci – centrum jego życia

Joannę znał od lat młodości. Byli razem 31 lat, 25 z nich jako małżeństwo. Ich relacja dojrzewała powoli, w cieniu trudnych doświadczeń i dorastania w niespokojnych czasach. Wspólnie stworzyli dom, który – jak wspominają bliscy – był zawsze otwarty. Pełen ludzi, rozmów, zwierząt i zapachów jedzenia. Mieli czwórkę dzieci. Po jego śmierci Joanna mówiła:

Maciek byłby dumny ze wszystkich naszych dzieci. Synowie i córka wyrośli na porządnych ludzi... A na tym najbardziej mu zależało.

W 2020 roku dorosła już Gaja (30 l.) wspominała ojca na Instagramie:

12 lat temu zatrzymał się czas, zabrakło najwspanialszego człowieka na świecie, mimo wszystko przekazał nam, co najważniejsze! Humor, poczucie wartości, miłość do drugiego i ciepło. Żegluj Tatulku.

Dziedzictwo, które nie zniknęło

Po odejściu Kuronia wiele osób mówiło, że skończyła się pewna epoka telewizji – spokojnej, niewymuszonej, pozbawionej krzyku. Ale jego obecność nie zakończyła się wraz z ostatnim programem. Dzieci Kuronia gotują, uczą, prowadzą warsztaty. Kontynuują jego sposób myślenia o kuchni i relacjach. Wielokrotnie powtarzali, że ojciec nie chciałby być wspominany jako legenda, tylko jako ktoś, kto zrobił coś dobrego dla innych.

Pamiętam, jak razem spędzaliśmy czas, rozmawialiśmy i gotowaliśmy na tarasie w rodzinnym domu. Te chwile były pełne śmiechu, zapachów i radości. To właśnie tata zaraził mnie pasją do gotowania i pokazał, jak ważne jest podążanie za swoimi marzeniami. Dzięki niemu odkryłem swoją życiową drogę.

To wspomnienie Jakuba Kuronia (40 l.) mówi bardzo wiele o domu, jaki stworzył. 

Święta, które pamiętają

Maciej Kuroń zmarł 25 grudnia 2008 roku. Spoczął na warszawskich Powązkach. Ale dla wielu osób wraca co roku – razem z zapachem barszczu, z głosem z telewizora. Nie zostawił po sobie wielkich manifestów ani górnolotnych deklaracji. Zostawił coś znacznie trwalszego – wspomnienie zwyczajnego dobra. Tego, które rodzi się w kuchni, przy stole, w rozmowie bez pośpiechu. Zostawił smak domu, który dla wielu ludzi był pierwszym prawdziwym doświadczeniem wspólnoty.

Kiedy dziś wraca jego nazwisko, nie towarzyszy mu krzyk ani sensacja. Towarzyszy cisza – taka, w której łatwo przypomnieć sobie jego głos i prostą myśl, że najważniejsze rzeczy dzieją się blisko. Przy stole. Między ludźmi. Odszedł w dzień, który kochał najbardziej. Ale to, czego uczył, zostało – i wciąż pracuje w ludziach. I właśnie dlatego – mimo upływu lat – wciąż jest obecny. Nie w rocznicach. W codzienności.

Super Express Google News
Groby dzieci i wnuków polskich gwiazd. Olbrychski, Pospieszalski, Chajzer, Szczęsny. Niezapomniani

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki