- Niejeden format już pan w życiu prowadził, w przypadku „Randki w ciemno” mierzył się pan jednak z formatem kultowym. Czuł pan przez to większą presję na planie?
- Na pewno miałem poczucie odpowiedzialności, przede wszystkim o to, by nie zawieść tych, którzy oczekują emocji, jakich dostarczał program przed laty. Zawsze zresztą towarzyszy mi na planie pewna trema, ale uważam, że jest ona dobra, bo to znaczy, że mi po prostu zależy. Z drugiej strony mam już doświadczenie we wchodzeniu w projekty, które są już pewną marką, jak wtedy, gdy zastąpiłem Wojtka Malajkata w „Kalamburach” czy Huberta Urbańskiego w „Tańcu z gwiazdami”. Trzeba jednak pamiętać, że to nie będzie już taki sam program, jak 20 czy 30 lat temu, bo zmieniły się czasy, gusta i nasze podejście do szukania miłości. Dziś mamy choćby całą masę aplikacji czy portali randkowych. Dla ich użytkowników „Randka w ciemno” może się wręcz wydawać staroświecka, ale ja uważam, że właśnie to czyni ten program tak ciekawym. Tu miłości szuka się zupełnie inaczej, bo kandydaci się nie widzą, a my jednak dzisiaj przykładamy ogromną wagę do wyglądu zewnętrznego. To on decyduje, kto nas przyciąga, ale w sieci może się to okazać zwodnicze, bo nie sztuką jest wyretuszować zdjęcie albo w ogóle podszyć się pod kogoś innego. Tutaj uczestnicy nie mogą się zobaczyć aż do momentu wyboru, który opieraj się wyłącznie na tym, co słyszą. Przyznam, że sam z dużą ciekawością śledziłem, jak im szło w takiej konwencji.
- W jednym z wywiadów przyznał pan, że do prowadzenia tego programu potrzebna jest dojrzałość i życiowe doświadczenie. Dlaczego to takie ważne?
- Trzeba tu umieć porozumieć się osobami w różnym wieku. Mogę się pochwalić, że mam bardzo dobry kontakt z młodymi ludźmi, potrafię rozmawiać z moją 18-letnią córką czy synem, który skończył właśnie 30 lat, czy z ich znajomymi. Staram się od nich dużo uczyć i interesować ich sprawami. Do „Randki w ciemno” przychodzi też jednak wiele dojrzałych osób, czasem po 60-tce, a nawet 70-tce, którym zdecydowanie trudniej byłoby otworzyć się przed 25-latkiem. Tu brakowałoby pewnej wspólnoty doświadczeń. Osoby starsze mają już pewien bagaż, wiele przeżyły, stoją za nimi często bardzo poruszające historie.
- Niezbędna jest więc duża wrażliwość na uczestników?
- Na pewno. Nawet bardziej, niż myślałem. Trzeba być empatycznym i po prostu lubić ludzi. Ja ludzi lubię bardzo. Mimo wszystko cały czas uważam, że jest w nich więcej dobra, niż zła i nawet, gdy robią coś złego, to nie wynika to z ich intencji. Dlatego na planie, jeśli komuś zdarzyła się jakaś niezręczność czy wymknęło słowo, które mogło zostać źle odebrane, to starałem się też takie sytuacje neutralizować. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy mieli te same intencje, bo zdarzali się też uczestnicy, którzy być może liczyli, że uda im się jakoś dzięki udziałowi w produkcji wypromować, ale myślę, że nie tędy droga, bo po prostu nie o tym jest ten program. Oczywiście, że jest to wszystko ubrane w konwencję rozrywkową, że to pewnego rodzaju widowisko, ale myślę, że udało nam się też w studiu stworzyć wyjątkową atmosferę, gdzie czuć kameralność i autentyczność, która zresztą udzielała się także publiczności, bo zauważyłem, że wiele osób na widowni do nas chętnie wracało i szczerze naszym uczestnikom kibicowało. Takie wartości się tutaj obronią, a pozory czy jakiegoś rodzaju grę łatwo wychwycić. Jestem aktorem, więc umiem wyczuć, kiedy ktoś udaje. Myślę, że w tego rodzaju programach sprawdza się zasada, że nawet najmniej atrakcyjna prawda jest lepsza od kłamstwa. Mam nadzieję, że właśnie dzięki tej autentyczności i szczerości program zyska sympatię widzów.
- Na ile nowa „Randka w ciemno” nawiązywać będzie do programu, który pamiętamy sprzed lat, a na ile będzie to już nowa produkcja?
- Główne założenia pozostaną niezmienne, na pewno też znów pojawi się legendarny wachlarz (śmiech), natomiast jeśli chodzi o resztę, wolałbym za dużo nie zdradzać. Trzeba przekonać się na własne oczy! Wiadomo, że będzie to wyglądać już trochę inaczej, bo w końcu od ostatniego odcinka „Randki w ciemno” minęło 20 lata. To jest tak naprawdę całe pokolenie. Wyraźnie to sobie uświadomiłem, kiedy miałem okazję obejrzeć kilka nagrań archiwalnych, żeby przypomnieć sobie, jak to wyglądało kiedyś. To już dzisiaj zupełnie inna epoka, poczynając od butów, przez fryzury, aż po słownictwo, które zdążyło już wyjść z użycia.
- „Randka w ciemno” to jednak nie jedyny projekt, który szykuje pan dla fanów, bo kończy pan także pracę nad kolejną książką...
- To prawda, pracuję nad nią już od kilku lat. Po sukcesie pierwszej, która nosi tytuł „Co mi w życiu nie wyszło”, opisywała moje przygody, różne wpadki życiowe i zawodowe, historie z z dawnych czasów i spotkania z wieloma niezwykłym ludźmi, postanowiłem napisać o podróżach, jako że byłem odwiedziłem już ponad 90 krajów. Co ciekawe, mam wrażenie, że im więcej piszę, tym dalej mi do końca (śmiech). Książka nosi tytuł „Jak przeleciałem pół świta” i będzie złożona z wielu wątków. To też pretekst, by opowiedzieć o wspaniałych gwiazdach, także tych, których już z nami nie ma, jak Zbyszek Wodecki, Wojtek Młynarski, a z którymi często też podróżowałem, choćby z występami. Nie będzie to więc typowa książka podróżnicza i przyznaję, że sam jeszcze nie wiem, gdzie ostatecznie w tej podróży wysiądę i dokąd zajadę, bo wciąż przypomina mi się tyle historii, że nie jestem w stanie się zatrzymać! Mam jednak nadzieję, że zdąży trafić na półki jeszcze przed świętami.
Emisja w TV:"Randka w ciemno", sob., godz. 16.30 w Polsacie