Stefan Friedmann: Polerowałem marmury u bogatych Amerykanów

2011-10-06 4:00

Maturę zdawał dwa razy. Dwa razy wyrzucono go ze szkoły aktorskiej. Mimo to zagrał w kilkudziesięciu filmach i serialach, w "Lalce", w "Czterdziestolatku" i w "Na kłopoty... Bednarski". Stefan Friedmann (70 l.) opowiada nam o żonie Krystynie, o pracy w Ameryce i o tym, czym zajmie się za chwilę.

Maturę zdawałem dwa razy, bo za pierwszym razem dyrektor usłyszał, gdy w toalecie powiedziałem: "Maturę to mam z palcem w d...". A co miałem mówić w toalecie? Zdałem za drugim podejściem, ale nie żałuję, bo dzięki temu w szkole poznałem moją żonę Krysię. I jak łatwo policzyć, jesteśmy ze sobą już ponad 50 lat. Mamy dwóch synów, trzech wnuków, czwarty jest w drodze.

Zrobiłem przykrość mamie

Do szkoły aktorskiej też zdawałem dwa razy. W Warszawie prof. Świderski poprosił mnie, żebym powiedział coś wesołego, to powiedziałem: "Wesołego Alleluja!". Wyrzucili mnie. I żeby nie capnęli mnie do wojska, pędem pobiegłem do szkoły filmowej w Łodzi. Obie szkoły konkurowały. "Friedmann, ty z Warszawy, dlaczego chcesz zdawać do nas?" - zapytano mnie. To powiedziałem: "Bo w Warszawie jest za wysoki poziom". I takie to były moje przygody. Dziś już nie żałuję, ale wtedy żałowałem, bo robiłem straszną przykrość mamie, ojcu, przyjaciołom. Ale jakoś nie mogłem się zatrzymać, do tej pory mam takie strzały. Przychodzi mi coś do głowy i muszę się odszczekać. Niedawno jako świadek zeznawałem, sędzia pyta: "Ile świadek ma lat?". A ja: "A na ile wyglądam?". Wszyscy w śmiech. Mogłem zapłacić karę. Ale ładny sąd mi wybaczył. W domu? Nie, w domu to ja jestem nudny. Czytam, coś tam piszę.

Jako złota rączka

Ameryka. Tam poznałem smak fizycznej pracy. Robiłem w kamieniu, to znaczy polerowałem marmurowe podłogi w łazienkach amerykańskich bogaczy. Pamiętam, że nie mogliśmy wchodzić głównym wejściem, tylko od kuchni. Pracowałem też w firmie ogrodniczej. Właściciel pyta, czy traktorkiem umiem skosić trawę. Poradzono mi, że w Ameryce zawsze trzeba mówić: umiem, wszystko zrobię! Powiedziałem więc: "Tak!". Przywiózł maszynę, zostawił mnie, w wielkim ogrodzie miałem być sam. Patrzę, a przy basenie tłum ludzi, mają party. Widzą, że mam problemy, że nie wiem, jak włączyć traktor. Podchodzą, radzą, że to trzeba tak i siak. Efekt był taki, że cały trawnik sami skosili i świetnie się przy tym bawili. To był chyba ich pierwszy i ostatni raz. Sadziłem też wielkie drzewa u pani prawnik. Pokazała gdzie, pojechała do pracy. O matko, jak się zmordowałem! Przyjechała po godz. 16 i mówi: "Nie, tu mi się nie podoba. Tam posadźcie...".

Mam wiele planów

Występowałem też w Chicago w polskim klubie. Czytaj - knajpie. Chyba ze Skaldami. W weekendy mówiłem monologi. Szło mi nieźle. Publika ryczała. Aż kiedyś cisza. Siedzą, gapią się i nic. Węgrzy czy co? Lepiej. Grecy. Góralka sprzedała knajpę Grekom, razem z wyposażeniem, ekspresem do kawy i artystami. Bossowie spod Akropolu stwierdzili, że jesteśmy słabi, bo nikt się śmieje, i mnie wywalili. Oczywiście bez zapłaty. A trzeba było udawać Greka.

Teraz? Od 5 laty reżyseruję i gram w teatrze. W czeskim Cieszynie, Poznaniu, Płocku, w Warszawie... Piszę felietony. Napisałem książkę dla dzieci, drugą złożyłem do druku. Mam sztukę dla młodzieży, w "Naszym domu straszy", czekam tylko na sponsora.

Radio, to była przygoda! Dla radia robiłem magazyn "Korek", uprawiałem "Dialogi na cztery nogi"... Pisałem piosenki, np. "Cienkiego Bolka". Tyle rzeczy robiłem, że... może znajdę jeszcze coś innego.

Jubileusz? To dobre dla starych artystów. Nie czuję się takim. Zresztą nikt na razie mi nie proponował. W razie czego zrobię sobie sam. Mam już pomysł. Zacznę od Sztaudyngera: "Jedni są zawsze młodzi, drudzy zawsze starzy. To kwestia charakteru a nie kalendarzy!".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki