Rick Harrison (41 l.), bohater reality show "Gwiazdy Lombardu", specjalnie dla „Super Expressu”: W ogóle nie oglądam telewizji

2012-01-26 3:00

"Gwiazdy Lombardu" jest sztandarowym reality show kanału History. To perypetie trzech pokoleń Harrisonów, prowadzących rodzinny biznes – lombard na przedmieściach Las Vegas. Właśnie do Polski dotarła kolejna seria programu. Nam udało się porozmawiać z jednym z trzech bohaterów show – Rickiem Harrisonem (41 l.).

W Las Vegas, rozmawiamy z Rickiem Harrisonem gwiazdą programu pod tytułem "Gwiazdy Lombardu", który możemy oglądać we wtorki o godzinie 20.00 na kanale HISTORY.

Na długo przed pojawieniem się nowoczesnych banków i bankomatów istniały już lombardy. Do połowy XX w. to one były głównym źródłem kredytu konsumpcyjnego w Ameryce, a także w dzisiejszych czasach pomagają wielu ludziom związać koniec z końcem. „Gwiazdy lombardu” zabierają widzów za drzwi rodzinnego lombardu Gold & Silver, który znajduje się na przedmieściach Las Vegas. Tam trzy pokolenia Harrisonów – dziadek Richard, syn Rick i wnuk Corey – tocząc zabawne spory, prowadzą wspólny interes. We trójkę bystrym okiem oceniają wartość każdego przedmiotu, jaki klienci chcą u nich zastawić, od rzeczy najpospolitszych po autentycznie zabytkowe, na przykład XVI-wieczny samurajski miecz, pierścień mistrzów ligi futbolowej, obraz Picassa czy XVII-wieczny wyrok sądowy. Muszą umieć odróżnić autentyki od podróbek i udzielić fachowej odpowiedzi na dwa podstawowe pytania: „Jaka historia kryje się za tym przedmiotem?” oraz „Ile to jest warte?”.

- Jak doszło do założenia waszego Lombardu?

- Mój ojciec Richard Harrison służył w marynarce wojennej, potem został agentem nieruchomości. Niestety na rynku nieruchomości stracił milion dolarów i w poszukiwaniu nowego życia i źródeł dochodów, przeniósł się z rodziną do Las Vegas. Tam zaczął wszystko od nowa. Kiedy w 1988 roku otworzył lombard Gold & Silver musiał się błyskawicznie nauczyć wielu rzeczy. Dziś ojciec Richard ma rzadką umiejętność precyzyjnej wyceny każdego przedmiotu, od zegarka marki rolex po zabytkowe samochody. Stał się prawdziwym mistrzem okazyjnych zakupów, również w innych lombardach, z którymi na co dzień rywalizujemy, dzięki czemu zainwestowane na początku 10 tysięcy dolarów pomnożył wielokrotnie i nasza firma jest teraz warta miliony.

- A jak ty trafiłeś do tego biznesu?

- W lombardzie zacząłem pracować już jako 13-latek. Jeszcze w szkole średniej, zacząłem zajmować się sprzedażą markowych torebek, na czym zarabiałem około 2000 dolarów tygodniowo. Kiedy miałem 23 lata miałem już tyle pieniędzy, że mogłem zostać wspólnikiem swego ojca. Pracuje już w tej lombardowej branży 28 lat. Jestem ekspertem w rozpoznawaniu falsyfikatów i przedmiotów kradzionych. Dotyczy to także rzeczy bardzo cennych. Potrafię na przykład stwierdzić, czy zegarek Cartiera wyceniany na 30 tys. dolarów to autentyk czy podróbka. W naszym rodzinnym biznesie często też spełniam rolę pośrednika między swym ojcem a moim synem Corey, który pracuje z nami.

- Jak to się stało, że jeszcze kilka lat temu mieliście w swym lombardzie jedynie kilkuset klientów dziennie, a teraz przewija się ich nawet po kilka tysięcy?

- Życie jest szalone, nigdy nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że tak się stanie. Ja nagle z dnia na dzień stałem się gwiazdą telewizji. Ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Mam wielką przyjemność i nagrodę, kiedy moja mama z całą naszą rodziną zasiada przez telewizorem i ogląda nasze show.

- Woda sodowa nie uderzyła ci do głowy?

- (śmiech) Ja pozostałem sobą nie zmieniłem się. Kiedy w zeszłym roku mój menadżer powiedział mi, że John Mayer chciałby się ze mną spotkać, ja mu na to odpowiedziałem, kto to jest ? On nie wierzył, że pytam na serio, i że nie znam tego gwiazdora. A ja na serio nie słyszałem, żadnej jego piosenki!

- Ludzie rozpoznają cię na ulicy?

- Tak i czasami by być nierozpoznawalny muszę nosić czapkę z daszkiem i ciemne okulary, szczególnie w miejscach bardzo zatłoczonych, jak na przykład na koncertach rockowych. Ostatnio na koncercie zespołu Eagles moja dziewczyna poszła skorzystać z łazienki i nagle wokół mnie zgromadziło się ponad 50 osób, którym musiałem dać autografy. Kiedy idziemy do klubu nocnego biorę ze sobą ochroniarza, ponieważ zawsze się znajdzie jakiś pijany facet, który chce bym sobie zrobił zdjęcie z jego dziewczyną. A kiedy gościu sobie popije od razu robi się wyższy o kilkanaście centymetrów i ma więcej odwagi w sobie.

- Oglądasz swój program w telewizji?

- Nie oglądam w ogóle telewizji, czytam dużo książek, które od dziecka uwielbiałem. Tak wyszło, że miałem bardzo dziwne, nietuzinkowe dzieciństwo. Bo kiedy miałem osiem lat zachorowałem na padaczkę, miałem jej częste ataki, w czasie których naciągnąłem sobie mięśnie i musiałem leżeć w łóżku przez dłuższy czas. Z nudów zacząłem czytać książki i uzależniłem się od ich czytania. Miałem dużo szczęścia, że wyrosłem z epilepsji, ostatni jej atak miałem jako 18-latek. Ale upodobanie do czytania zostało mi do dzisiaj.

- Jak sądzisz dlaczego program o waszym Lombardzie cieszy się tak dużym powodzeniem?

- Bo jest to gra na żywo, która wzbudza wielkie emocje. Jej pierwsza runda to kiedy klient próbuje nam coś sprzedać, druga kiedy zaczynają się negocjacje, a trzecia kiedy ustalamy cenę. Widz obserwuje te wszystkie potyczki na żywo i czuje się tak, jakby w nich uczestniczył. Każdy odcinek programu jest inny i nieprzewidywalny, bo nigdy nie wiadomo, kto wpadnie do naszego Lombardu.

- W tym biznesie chyba łatwo o wrogów?

- Wiesz, chyba że w Las Vegas, gdzie jest jedna wielka balanga, która trwa przez 24 godziny na dobę. Wtedy ludzie przychodzą do mnie coś sprzedać, bo im zaczyna brakować kasy, a ja nie chce od nich kupić, to staję się tym złym facetem, przez którego muszą się przestać bawić. Każdy, kto przychodzi do mego Lombardu, by sprzedać pierścionek zaręczynowy swej babci uważa, że ten klejnot rodzinny ma najpiękniejszy i najbardziej perfekcyjny diament na świecie. Kiedy mówię, że dziadek był skąpcem i kupił babci tani pierścionek wściekają się na mnie strasznie. Nie chcą mi wierzyć, że pierścionek jest tani. Ten biznes nie jest łatwy. Na przykład każdy nowy polityk, który się pojawia na firnamecie, zaczyna mówić, że przestępczość istnienie, ponieważ są Lombardy. Ja wtedy odpowiadam, że przez muchy jest gówno.

- Czy kryzys ekonomiczny sprzyja waszemu biznesowi?

- Na przykład przestaliśmy przyjmować narzędzia przeznaczone do remontów i budowy domów, bo nikt nie chce ich od nas kupować, gdyż biznes budowlany jest w zastoju i ludzie nie używają ich. Kiedy ekonomia jest zła, łatwiej jest mi kupować towar za niższą cenę, ale gorzej jest z jego sprzedażą. Kiedy zaś jest dobrze, trudniej jest zdobyć przedmioty za dobrą cenę. Większość Lombardów w Stanach stanowi korporację, są połączone w sieci. Dobrze prosperują, ale nasi pracownicy zarabiają dwa razy więcej niż tamci, gdyż posiadają o wiele większą wiedzę. Jeśli na przykład do ich sklepu wniesiesz zabytkowy pistolet, skierują cię do nas po jego fachową wycenę.

- Czy podczas sprzedaży bywa, że ludziom puszczają emocję?

- Tak, bo czasem jest im trudno rozstać się z jakimś przedmiotem, gdyż mają do niego szczególny sentyment. A dla mnie są to tylko rzeczy. Ja mam w domu zabytkową broń po moim dziadku, do której mam ogromny sentyment, ale gdybym nie miał pieniędzy na chleb dla mojej rodziny, to bez wahania bym ją sprzedał.

- Czy często oszuści przychodzą do sklepu?

- Nie wiem czy wiesz, że w Las Vegas mieszkają głównie emeryci, a wszyscy inni to turyści. Staruszkowie lubią tu mieszkać, ponieważ płacą tu bardzo niskie podatki. Vegas jest wspaniałym miejscem, by spokojnie i w dostatku umrzeć. Kiedyś kupiłem od eleganckiego gościa parę kolczyków z brylantami za 38 tysięcy dolarów. Miał na nie rachunki. Wprowadziłem ich dane i opis do komputera i jak zawsze posłałem do FBI i policji, bo takie są zasady. Na następny dzień policja zabrała mi te kolczyki, bo były skradzione. Znaleźli tego gościa, ale pieniędzy nigdy nie zobaczyłem. Innym razem, kiedy miałem 25 lat, jakaś kobieta przyniosła stare fotografie Indian, dałem jej za nie 50 dolarów, a sprzedałem za 28 tys. do muzem Smithsonian w Waszyngtonie.

- Jak pracuje ci się z ojcem i z synem?

- Mój ojciec jest czasem bardzo upierdliwy, gdyż był w wojsku przez 28 lat, był miedzy innymi instruktorem musztry. Kiedy byłem mały, zrzucał mnie rano z łóżka. Po obiedzie trzeba było dokładnie sprzątać kuchnię i mówić, że jest się gotowym do inspekcji.

- Z kim robiłeś biznesy?

- Łatwiej będzie powiedzieć z kim nie robiłem (śmiech). Robiłem je z prostytutkami i z politykami i zapewniam, że te dwa zawody są bardzo do siebie podobne, z milionerami i samotnymi matkami. Moim częstym klientem jest minister finansów Tajlandii, który lubi grać w kasynie, ale nie dają mu już tam kredytu, więc kiedy zabraknie mu kasy, sprzedaje mi różne przedmioty. Pamiętam też prostytutkę z jedną nogą, bilionera, który był bardzo skąpy. Przyprowadzał do naszego Lombardy młode, ładne dziewczyny, pokazywał im biżuterię, a potem mówił im, że u niego w domu omówią szczegóły.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki