Syn wspomina Gustawa Holoubka w 5. rocznicę śmierci: Nigdy nie grałem z ojcem w piłkę

2013-03-11 3:00

Od jego śmierci minęło pięć lat. Stworzył niezapomniane kreacje teatralne i filmowe, m.in. w "Dziadach", w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" oraz "Sanatorium pod Klepsydrą" czy "Lawie". Dla wielbicieli sztuki był przede wszystkim wybitnym aktorem. Ale Gustaw Holoubek (†85 l.) był również kochającym i ciepłym ojcem. Specjalnie dla "Super Expressu" wspaniałego artystę wspomina jego syn, operator filmowy Jan Holoubek (35 l.).

Mimo że od śmierci mojego ojca minęło już pięć lat, wciąż mam wrażenie, że nie odszedł do końca, wciąż krąży. Mijający czas sprawia, że smutek łagodnieje, a ja czuję pozytywną obecność ojca wokół mnie. Ojciec był wielkim umysłem, wielką osobowością, dlatego jestem przekonany, że pamięć o nim powinna być podtrzymywana. Był bardzo mądrym, fajnym facetem, z wielkim poczuciem humoru, z klasą, luzem.

Życiowo był człowiekiem niezwykle roztrzepanym, zapominalskim i rozkojarzonym. Rodzinna anegdota mówi, że razem z mamą kupili sobie pierwszy wspólny samochód i pojechali do Krakowa na obiad uczcić to, a wrócili pociągiem, bo zapomnieli, że mają ten samochód. To oddaje koloryt tego związku.

Gdy byłem mały, nie postrzegałem ojca jako wielkiego aktora, tylko jako mojego tatę, jako normalnego człowieka. Był bardzo ciepłym i kochanym rodzicem. Nie separował mnie od środowiska filmowo-teatralnego, ale też nie zabierał mnie na każde przedstawienie czy plan. Podobnie zresztą jak mama. Nie byłem dzieckiem, które wychowywało się pod statywem i za kulisami. Gdy wyjeżdżali na dłużej wyjazdy, oddawali mnie do dziadków, a gdy to były wieczorne spektakle czy próby, to przychodziła niania.

Ojciec nie za bardzo zwracał uwagę na konwenanse. Gdy się ma ojca starszego o dwadzieścia lat od innych ojców, to ta relacja wygląda inaczej. Może taki starszy tata nie gra w piłkę i nie strzela z łuku, ale za to spogląda na własne dziecko z większym dystansem. Ma ogromne doświadczenie życiowe i spokój. Nie ekscytuje się tym, czym młodsi ojcowie. Najważniejsze, co ojciec mi przekazał, to taka myśl, żeby niczego nigdy nie robić na siłę.

Miłością do filmu zaraziłem się chyba w momencie, kiedy rodzice kupili pierwszą kamerę wideo, w połowie lat 90., żeby zarejestrować wakacje - ani razu nie mieli jej w ręku. Zaanektowałem ją dla siebie. To wtedy połknąłem bakcyla i z miejsca się zakochałem w tym przedmiocie. Dosyć późno jednak zdecydowałem, że to będzie mój zawód. Tak naprawdę w ostatniej chwili, bo nie wiedziałem, co chcę robić na planie filmowym. Ojciec lubił i cenił operatorów. Między operatorami a aktorami panuje zazwyczaj dobra atmosfera. I może dlatego ojciec poparł mnie w tym życiowym wyborze. Na pewno bardziej się cieszył z tego, niż gdybym mu powiedział, że chcę być aktorem.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki